Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z 2015

Kinder bal którego nie będzie

Rok temu, dokładnie na dzień przed Sylwestrem, miałam wszystko dopięte na ostatni guzik. Znajomi zaproszeni. Temat jedzeniowo alkoholowy dogadany. Pościel dla gości przygotowana. Plan zagospodarowania przestrzennego trójki dzieci i dwóch psów opracowany. Śniegu brak, ale na co komu śnieg w zimie. Wszystko układało się pomyślnie, do momentu kiedy zignorowałam wszystkie znaki na niebie i się pochorowałam. Jak bardzo możecie sobie przypomnieć  TUTAJ .  Z zasady nie oszukuję samej siebie. Oszukiwanie siebie, to oszukiwanie do kwadratu, a że ja jestem kiepska z matmy pewnie bym się w tym wszystkim pogubiła i po co mi to. Tak więc nie robię sobie ani planów ani postanowień noworocznych. Poza tym jednym, ubiegłorocznym, którego przestrzegam i faktycznie jak Brut "mówi" nie idź to nie idę. Jednak tym razem nic nie mówił, a ja nawet nigdzie nie poszłam i nigdzie nie byłam, a jednak złapałam anginę ropną.  Był to mój pierwszy i wyrażam głęboką nadzieję, że ostatni raz. Gówno

Więzień Azkabanu i prezenty

Moja, nasza, globalna wioska coś się nam kurczy. Ostatnie wydarzenia pokazują, że Europa nie jest już miejscem ani przyjaznym, ani bezpiecznym.  Jeszcze w październiku wymyśliłam sobie romantyczny weekend w Paryżu. Niestety ubiegła mnie fala uchodźców. Byli szybsi niż moja decyzja i samolot. Chociaż normalnie wkurza mnie to moje guzdralstwo, tym razem, jestem mu wdzięczna za ciągłe odkładanie jesiennej podróży do stolicy mody. No cóż, zazwyczaj co się odwlecze to nie uciecze. Jednak nie tym razem. Pierdole nigdzie nie jadę. Jestem młoda, mam małe dziecko i nie zamierzam ginąć z rąk fanatyków. Skoczymy do Ciechocinka. Podobno też jest romantycznie i chodzą słuchy, że nawet fajnie, o ile masz ukończone 80 lat. W planach był również Londyn i Berlin. No bo to wszystko tak blisko, a z Muńkiem jeszcze nie byliśmy. Ale jak się tak człowiek zastanowi, to mu wychodzi, że na głupszy pomysł to chyba już nie mógł wpaść. O wygrzewaniu się w środku zimy w Egipcie czy zwiedzaniu Jerozolimy w

Matka Paranoja czyli worst case scenario

Dzień jak co dzień. Wstajemy. Mymlamy Brucia, siku, zęby, ubieramy się i do kuchni.  Zaparzam kawę, robię herbatę i gotuję parówki. W między czasie sama idę siku. Siedzę na kiblu i jedyne o czym myślę to to, że rondelek z parówkami postawiłam na skraju, na palniku, do którego Muniek bez problemu dostanie. Wszystko w tym rondlu pewnie się już gotuje i przez moją głowę przelatuje scena niczym z hollywoodzkiego filmu jak ten wrzątek i te parówki i one na Muńka i ten Muniek i ten płacz i ten krzyk, a potem szpital, tylko który? gdzie najbliżej?  Dobra, bez paniki, sikam dalej i jednocześnie uzmysławiam sobie, że po drugiej stronie na ladzie zostawiłam gorącą kawę i dwie herbaty. Znowu podobna wizja płacz, poparzenie trzeciego stopnia, dramat w całym domu, szukanie kluczyków, bieg do auta, szpital.  Już nie sikam, wołam Muńka. Jak będzie w łazience to kuchenny wrzątek mu chwilowo niestraszny. Wpada do tej łazienki niczym tajfun. Skacze i koniecznie chce mi pokazać jak on ostatn

Top 5 co powinno mówić się własnemu dziecku

Internetowych list czego nie mówić, czego nie robić, czego nie kupować, czego nie dawać, czego nie pokazywać, czego nie jeść i czego nie pić jest milion. I fajnie. Niech i będzie ich ze daw miliony. Natomiast na listę tego co mówić własnym dzieciom jeszcze nie trafiła. Przyznam szczerze, że nie szukałam też zbyt dokładnie, bo mam swoją własną.  "Nie bój się" Idź. Biegnij. Skacz. Zobacz. Dotknij. Nie ograniczam Munia. Wręcz przeciwnie zachęca do robienie wszystkiego, a już zwłaszcza tego przy czym chociaż na ułamek sekundy się zawaha. Oczywiście w granicach rozsądku (powiedzmy). Popycham go ciągle i stale do przekraczania własnych granic. I chociaż moje serce samo czasem truchleje powtarzam mu "Nie bój się, jestem przy Tobie". Uważam, że dzięki temu będzie, w zasadzie już jest, ciekawy świata i pewien siebie w jego zdobywaniu. Chcę nauczyć go pokonywania własnych ograniczeń, strachu, uprzedzeń oraz tego, że nieważne co się stanie zawsze będę obok.

Nosokomefobia czyli jak strach przed szpitalem może namieszać w głowie

Wiem dokładnie kiedy zaczęłam się bać szpitala. Wiem też, dlaczego tak bardzo mnie on przeraża.  Wiem też, po ostatnim pobycie, dlaczego powinnam posiadać więcej niż jedno dziecko.  Nie chodzi o to, że wolę latać do Tokio, czy budować dom oraz karierę. Mam dużo poważniejsze powody, które blokują mnie w tym temacie. Jednak muszę się nad tym zastanowić.  Muszę, żeby Munia nigdy nie został sam. Od początku 2011 roku do teraz byłam w szpitalu dziewięć razy. Wychodzi mi pobyt średnio raz na pół roku. Przeszłam w tym czasie cztery zabiegi operacyjne oraz świńską grypę i różne inne wymagające hospitalizacji przygody. Okazem zdrowia nie jestem, szczęście mi też nie dopisuje, a mój paranoiczny strach przed miejscem, w którym się cierpi i umiera sprawy mi nigdy nie ułatwia. Jednak pomimo strachu ciągle muszę wracać do tego upiornego miejsca. Wyjścia nie mam. Siła wyższa, shit happens, nic nie poradzisz człowieku. Szpital to miejsce specyficzne. Niby zakład otwarty, a jak w więzi

Urlop z dzieckiem

Muniek w sierpniu skończy dwa latka. Nie wiem jak to się stało, że z małego, giętkiego owsika wyrósł nam już na niezłego chuligana. Uparty jak osioł, dzielny jak lew. Walczy o wszystko do ostatniej krztyny cierpliwości matki swojej i generalnie lekko z nim nie ma. I takie to oto dzikie, ledwo gadające, wszystko chcące natychmiast stworzenie pojechało z nami nad morze. Urlop Muńkowi udał się świetnie, nam przydałby się jeszcze jeden. Nie był to pierwszy wyjazd z dzieckiem i nie było aż tak ciężko, ale urlopem wypoczynkowym nie można tego nazwać.  Mamo tiu Mamoooo !!! Ledwo człowiek gdzieś dojdzie, gdzieś siądzie, jeszcze dobrze nie dychnie, a tu tyle atrakcji dookoła. I już posiedziane, mamo tiu, mamo to, mamo choć, mama zobać, mamoo tam. I mamo idzie tiu i tam, i patsi tiu i tam i lata z tymi tobołami tiu i tam, a za mamą i tobołami lata tata z jeszcze większą ilością tobołów.  Toboły, wszędzie toboły. Nie wiem jak u was, ale u nas toboły to cała masa toreb, torebe

Podróż z dzieckiem PORADNIK MATKI POLKI CHAOTYCZNEJ

W piątek ruszamy na taki niby urlop nad moje ukochane polskie morze. Standardowo zamiast się cieszyć panikuję. Wiem, że jeżeli nawet spakuje cały dom, okaże się, że i tak czegoś nie wzięłam. Moje obawy się głupie, bo jak czegoś zapomnę kupię na miejscu, ale wszystkie racjonalne myśli wypiera ta jedna siejąca panikę właśnie. Tak już mam, kocham w podróżach wszystko, poza wyruszaniem i podróżowaniem właśnie. Stresuje mnie już samo planowanie trasy oraz robienie listy tego co trzeba spakować. Wszystko przed dotarciem na miejsce spędza mi sen z powiek. Tak więc ostatnio nie dojadam nie dosypiam bo wyjeżdżam.  Nie jest to nasz pierwszy wyjazd z Muniem, więc w zasadzie temat mam już opracowany. Przeczytałam chyba wszystkie zakamarki internetu i z czystym sumieniem muszę przyznać, że większość poradników co zabrać w podróż, zamiast mi pomóc, zestresowała mnie tylko jeszcze bardziej. Zawierają one całą masę oczywistych oczywistości typu,  jak ruszasz w podróż przewoź dziecko w foteliku,

Dzień Matki - czyli rozterki dużego dziecka będącego matką małego dziecka

Dzień Matki nie był nigdy dla mnie wyjątkowy. Z moją ukochaną mamą mam super kontakt i w zasadzie dzień matki mamy co sobotę. Nie powiem, żeby początki naszej przyjaźni były łatwe. Ja dorastałam, a ona nie wiedziała kiedy to ostatecznie zaakceptować, a kiedy jeszcze robić mi wykłady, że zbyt późno wróciłam do domu. Był bunt, awantury, teksty w stylu przecież mam już te naście lat i nie będziesz mi mówić co mam robić, trzaskanie drzwiami i ciche dni. Nigdy nie było natomiast szlabanu, brak konsekwencji u mojej mamy skazywał taki pomysł na niepowodzenie już na samym starcie. Szybko jednak przestałyśmy się kłócić, a zaczęłyśmy ze sobą rozmawiać. Nie o wszystkim. Do dzisiaj lubimy swoje towarzystwo i możemy godzinami gadać przez telefon, ale nie opowiadam jej o tym, że okres mi się spóźnia, albo że rodzić tata to czy tamto. W młodości też nie zwierzałam się z jej z każdego pierdnięcia i wzdychnięcia, po prostu wiedziałam, że nie muszę bo i tak jakby co zawsze mi pomoże.  Jednak tak to

Komunia, matura i pies z odzysku

Maj to miesiąc podwójnie przerąbany po pierwsze matury, po drugie komunie. Sama nie wiem co gorsze. Zarówno na maturze jak i na komunii byłam raz w życiu (na swojej własnej) więc nie jestem ekspertem, ale oba te wydarzenia wydają mi się równie drętwe i mało znaczące w dorosłym życiu. W przyszłym tygodni matury nie zadaję, ale dane mi będzie uczestniczyć w  komunii na miarę nowego świata i nowych technologii. Podobno ma być skromnie i coś czuję, że nie uda mi się zobaczyć małych dziewczynek w ślubnych bezach, ale zapewne i tak będzie ciekawe. Zwłaszcza, że z wiarą i kościołem mi nie po drodze. Jednak jako matka chrzestna dziecięcia przystępującego do tego sakramentu wymigać się nie chcę i zapewne po wszystkim opowiem jak było.  W całej tej szopce oczywiście najważniejsze są prezenty. Ustaliłam z zainteresowanym co i jak i za ile. Doszliśmy do porozumienia. Na szczęście nie wymyślił, że koniecznie chce operacje plastyczną, wakacje na Kajmanach oraz złotego Rolexa więc deal nie b

Nie nadaje się do miasta

Na głęboką wieś również. Tu gdzie aktualnie mieszkam jest mi bardzo dobrze i chociaż czasem z niezrozumiałą zazdrością patrzę na luksusowe apartamentowce i zamknięte osiedla nie dałabym rady tam mieszkać. Nie nadaję się do miast z trzech ważnych powodów. Jestem aspołeczna.  Wszystko fajnie, ale nie interesuje mnie, co gotujesz, co kupujesz, jakie gacie wieszasz na suszarce. Nie chcę słyszeć przez ścianę jak pierdzisz w wannie i kto aktualnie strzelił lub też nie gola. Kiedy lecę z siatami, psem i dzieckiem pod pachą zajebiście, że akurat właśnie wtedy naszło cię na zwierzenia i opowieści o wszystkich sąsiadach w promieniu dwóch kilometrów. Nie dziękuję, lepiej potrzymaj mi te zajebane drzwi bo nie mam przecież piątej ręki. Nie chce mi się z tobą gadać o hemoroidach cioci Stasi w warzywniaku, ani jaką ładną Tosia zrobiła kupkę. Nie interesuje mnie, że ci spod 45 ciągle się kłócą, a u Nowaków tego psa to trzeba będzie uśpić bo szczeka. No tak, przecież na takim wypasionym osiedl

Dzień jak co dzień

Odkurzam sobie psa, Munia zjada mu ogon, a ogon zjada mi pantofla. Nie wiem czym wypchali te papcie zimowe (letnich nie mam), ale Brutosław dostaje na ich punkcie totalnego świra i zachowuje się jak kot po kocimiętce. Mymla mi te papcie i mymla, bo to taki mymult z niego jest, nie gryzie tylko mymla. Ten pantofel cały mokry, ogon cały zaśliniony, a uhahany Munia ma na sobie tyle sierści, że wygląda już prawie jak małe szczeniątko. W moim życiu istnieją dwie czynności odłączające mnie totalnie od rzeczywistości, obieranie ziemniaków i odkurzanie właśnie. Tracę wtedy poczucie czasu i wyłączam się. Przez co z reguły ziemniaków wystarczyłoby dla pułku piechoty bo obieram ile jest, a odkurzanie akurat nikomu nie szkodzi, chyba że zamyślę się zbyt mocno i wessam psu ucho albo fafla. Podobno myślenie ma przyszłość. Śmiem nie zgodzić się z tym stwierdzeniem. Gdyby tak było nie odkurzałabym psa w mokrym pantoflu tylko tarzała się w milionie zielonych na drobne wydatki leniwie sącząc szampana.

Cesarskie cięcie czyli fanaberia przestraszonej małolaty

Okazuje się, że z cesarką jest jak z karmieniem butelką. Nie wolno, nie należy się, spłoniesz na stosie, nigdy z w życiu odejdź i bądź sobie pojebaną gdzie indziej. Wszystkie matki polki rodzące w bólach i męczarniach uszlachetnione i natchnione tym wyczynem zdają się być z automatu ekspertami od wszystkiego. Dodatkowo zyskują dożywotnie prawo krytykowania wszystkich i wszystkiego zwłaszcza inne matki, a już w szczególności te inne inaczej czyli wybierające dobrowolnie i świadomie cesarkę. My matki wyrodne, przestraszone małolaty nie wiemy co to prawdziwa miłość do dziecka. Jesteśmy głupie, puste, a  cesarka  jest dla nas kaprysem i wydumaną fanaberią. Jeżeli dziecka swego nie będziesz rodzić godzin minimum 16 i jeżeli przy tym nie pęknie ci wszystko co pęknąć może, a nie powinno i jeżeli nie posrasz się z bólu to wiedz, że nic nie wiesz o macierzyństwie. Rodząc musisz się upocić i umęczyć. Musi ci też w tym towarzyszyć mąż. Zrobił niech też cierpi. K ultowi matki polki dobrze rob

Wielkanoc jak ja nienawidzę tych świąt

Nienawidzę wszystkiego jajek, żurków, kiełbas, szynek, majonezu, sałatki warzywnej, kurczaczków, pisanek, bazi, sypiącej się suszem palmy, głupoty lanego poniedziałku i wszechogarniającej ekscytacji. Nie piorę, nie gotuję, nie myję okien, nie trzepie dywanów, nie sprzątam strychów i piwnic. Nie robię z domu jajecznej choinki i nie martwię się tym, że się przejem, albowiem ciężko przez trzy dni żyć jedynie o mazurku, którym na dodatek trzeba się podzielić. Nigdy tych świąt nie lubiłam, a od 2011 nienawidzę ich z całego serca, Okres pomiędzy 4 marca a 11 kwietnia mam całkowicie wycięty z życiorysu i radosne uniesienia w tym terminie są mi tak potrzebne jak głuchemu flet. Dla mnie ten czas to czas wielkiego smutku, czekania na śmierć i tysiąca niewysłuchanych modlitw. Czas, który dla kogoś zakończył się zmartwychwstaniem i radością, a dla mnie końcem świata i bezmiarem smutku.  O ile na punkcie Bożego Narodzenia i całego komercyjnego gówna z nim związanego mam totalnego hopla, o

Postulat Butelkowej Mamy

Pozwolę sobie jeszcze przez chwilę pociągnąć temat butelkowy. Jak już pisałam od razu wiedziałam, że nie chcę karmić piersią. Założenie było proste. Pojawia się Munia. Ja dostaję blokadę. Munia butlę. Wszyscy się uśmiechamy, wokoło latają ptaszki i unoszą się pękate serduszka. Pełnia szczęścia. Rzeczywistość okazała się niestety znacznie bardziej brutalna i mocno nas tam, wtedy, w tym szpitalu sponiewierała. Decyzję, o tym że nie będę karmić piersią, podjęłam świadomie, pozostając, wbrew temu co zakładał personel, w pełni władz umysłowych. Powyższy plan, na jaki się nastawiłam, pewnie w wielu szpitalach udaje się z powodzeniem zrealizować. No może tylko te ptaszki i serduszka mogą stanowić pewien problem. Mnie jednak trafił się oddział opętany rządzą laktacji. Z resztą mój lekarz sam przyznał, że w złym czasie sobie to butelkowanie wymyśliłam, bo znowu wszystkim odbiło na punkcie tych cycków, taki trend, taka moda. Pomimo wszystkich trudności przetrwałam, przeżyłam. Munia też. 

Butelkowa mama

Cycki, cycki, cycki. Jeszcze człowiek dobrze nie urodzi, a tu nie ma ważniejszego tematu. Jak będzie pani karmić piersią to ... Bo będzie pani karmić to ... Podczas karmienia to ... No generalnie wszystko spoko, ale czemu wszyscy od razu założyli, że ja będę karmić? Jedyny pytanio wyrzut jaki się pojawił brzmiał: Ale będzie pani karmić? Nie czy chce pani, może, zamierza tylko od razu pioruny w oczach i naklejka na czole "wyrodna matka". O tym, że nie będę karmić piersią wiedziałam od zawsze. Po prostu, chyba wyssałam to z mlekiem matki. Żartuję. Mama moja nie karmiła, babcia karmiła bo musiała, ale tylko tyle i musiała (wtedy na wsi nie było innej opcji), ale jak sam mówi, gdyby miała wybór to nigdy w życiu. Takie to z nas potwory, egoistki, świadomie pozbawiające potomstwo lepszego startu w życie. Mordujące odporność, hamujące rozwój samolubne france nie mające pojęcia o macierzyństwie.  No tak, przecież macierzyństwo to bawarka, herbatka na laktację i latani

Kim jestem i co ja tam wiem

W zasadzie to nikim i każdym i wiem, że nic nie wiem, ale zazwyczaj wiem lepiej. Jestem jedynaczką i wychowuje jedynaka i to na domiar złego od niedawna. Matka ze mnie dziwna bo jestem rozkapryszona, histeryczna i zawsze muszę dostać to co chcę. Czasami zastanawiam się kto u nas w domu jest tak naprawdę dzieckiem, bo nie zawsze wychodzi mi że Munia. Nie najlepiej gotuję, a pieczenie traktuję jak sztukę magii tajemnej, szczypta tego, tamtego, a efektu nigdy nie przewidzisz. Chociaż w nic nie wierzę mam ślub kościelny (jeszcze kiedyś tam w coś wierzyłam) i do tego o zgrozo! szczepię własne dziecko. Niby jestem tolerancyjna, ale zaczynając zdanie od nienawidzę dwukropek lista będzie bardzo długa. Zapominam jeść i zapominam, że inni nie zapominają (zwłaszcza pan pies) i mają mi za złe, że znowu nic na trzy dni. Zapominam też pić wodę, ale zainstalowałam sobie odpowiednią aplikacje i teraz co godzinę sztuczna inteligencja przypomina mi cichą wibracją, że czas wychylić szklaneczkę. Jest

Black and blue or white and gold

Ostatnio internet oszalał na punkcie pewnej sukienki. Ciuch jak ciuch, wydawać by się mogło, że sukienka jak sukienka każdy widzi jak jest. Otóż owszem, każdy widzi tylko niestety każdy co innego. Widziałam zdjęcia tej sukienki chyba wszędzie, jeżeli wy nie widzieliście to nie wiem jaki koniec internetu przeglądacie, ale na pewno nie ten co powinniście. Nawet w tv pojawiła się na jej temat wielce naukowa debata. Siedzę na kanapie, popijam małą czarną i nadziwić się nie mogę o co chodzi, bo przecież chyba każdy ślepy widzi, że jest niebiesko czarna. Na to wchodzi rodzic Tata. Patrzy na zdjęcie. Pytam niepewnie "Kochanie jaki kolor ma ta sukienka" odpowiada bez wahania "jest biała ze złotym". Gdybym nie siedziała to pewnie bym i tak usiadła ze zdziwienia. Jak to biała? Pytam drugi raz, trzeci, powoli zaczynam łapać nerwa bo ta dyskusja robi się jałowa i zmierza donikąd. No gdzież on tam widzi biały ze złotym? No ale widzi. Nic nie poradzisz. Świata nie zmienisz.

Chorowanie i czytanie

Mama i Munia znowu chorują. Nie mam czasu, siły, natchnienia ale mam za to katar i zapalenie płuc. Już mam dosyć, przechorowaliśmy w zasadzie cały luty. Najpierw Munia, potem rodzic tata, potem ja, a na końcu solidarnie z całą rodziną pochorował się nawet pan pies.  Nadszedł marzec i jest coraz gorzej. Jeżeli przez trzy tygodnie chorujecie, ale udajecie, że macie się świetnie to wiedzcie, że zapalenie płuc już nie oszukacie, skopie was po dupie i rozłoży na łopatki. Więc chorujemy sobie dalej i czytamy. 

Matka Żona Gospodyni i Orient Express

Matka Żona Gospodyni. Spokojnie to nie o mnie. No bo jakby się człowiek nie starał to się nie rozstroi chyba, że nerwowo, a to bezproblemowo w sekundę na zawołanie. Ale żeby tak na matkę, żonę, gospodynię, kochankę, kucharkę, sprzątaczkę, praczkę, prasowaczkę, za dzieckiem lataczkę no to nie ma takiej opcji. Generalnie jutro mam urodziny. Zazwyczaj w okolicy tego dnia co roku nachodzą mnie dziwne myśli, nad sensem życia, nad tym co mam, czego nie mam, kim jestem, co robię i takie tam parapsychologiczne shity. I tak właśnie sobie siedzę i myślę i wymyśliłam, że ja to tego życia totalnie nie ogarniam. Mam wrażenie, że  w dniu narodzin Munia ktoś wepchnął mnie do pędzącego pociągu. I teraz tak sobie nim jadę, a raczej się w nim tłukę w pędzie i niewygodzie zupełnie nie wiedząc dokąd.  Zawsze wiedziałam czego chcę i jak to osiągnąć, a teraz ... teraz to nie mam pojęcia czy prześpię noc, czy uda mi się wypić kawę, dojeść kanapkę, zrobić zakupy, wyjść na spacer, ubrać majtki, nie wi

Nie jedz tego!

"Nie jedz tego" to drugie imię Munia. Wpychanie absolutnie wszystkiego do buzi jest procesem ciągły, stałym, trwającym chyba od urodzenia i zdaje się, że nie mającym końca. Już w pierwszych dniach swojego życia Munia ssał co popadło. Szybko odkrył rączki, nóżki, ubranka, rękawy, stópki w śpioszkach, skarpetki, śliniaczki i tak dalej i dalej. Wszystko było wiecznie mokre i wyślinione.  Wraz z kolejnymi etapami rozwoju poszerzał się asortyment tego co Munia był w stanie wepchać do buźki. Kiedy sobie siadł i potrafił bawić się zabawkami można uznać, że zjadanie ograniczał do tego co miał w zasięgu rączki więc było w miarę bezpiecznie. Jednak gdy zaczął raczkować i ruszył śmiało w świat nasze życie wypełnił ciągły strach i hasło NIE JEDZ TEGO wypowiadane milion razy dziennie oczywiście bez efektu.  Munia je, w sensie mymla, co popadnie. W buzi ląduje absolutnie wszystko więc spisanie tych rzeczy zajęłoby tygodnie. Pisząc wszystko naprawdę mam na myśli wszystko, ogon psa,

Rodzic Mama zgłasza nieprzygotowanie

Wszyscy zakładają, że pojawienie się dziecka to najcudowniejsza chwila w życiu człowieka. Że jest to moment niebywale piękny, wzruszający i pełen wiary, nadziei i miłości. Urban legend głosi również, że kobiety w ciąży nie tyją, ba pięknieją z tygodnia na tydzień. Nie pęka im krocze, a poród trwa pięć sekund i odbywa się w pełnym makijażu i w koszuli szytej na miarę od topowego projektanta, a po całym zajściu popija się Fritz-kole w towarzystwie najcudowniejszego kosmity na ziemi, i nie chodzi mi tu o anestezjologa w dziwnym czepku, tylko o potomka swego lub też potomkinie. Może ja mam tylko jakiegoś porodowego pecha, ale poza dwiema bliskimi mi kobietami żadna akurat tego momentu nie wspomina dobrze. Moja własna rodzicielka, moje przyjście na świat wspomina gorzej niż kot pranie w pralce. Zima, szpital jak z horroru, obok nie na łóżku szczęśliwa przyszła matka gryzącą z bólu nogę od stołu. Resztę pominę, bo jest to historia mrożąca krew w żyłach. Dodam, iż trauma była tak wielka,

Kinderbal który się nie odbył

Jak już pisałam w kwestii kinderbali dla dorosłych sprawa jest prosta, zaczynają się wcześnie, przebieg mają bardzo intensywny, panuje nerwowa atmosfera, a na poziom dobrej zabawy wpływ ma przede wszystkim ilość dziecięcego biadolenia oraz ilość alkoholu, która zdecydowanie poprawia możliwość wmawiania sobie, że pociecha nasza wcale aż tak bardzo nie płacze, lub też w skrajnych przypadkach, że wcale się jej nie widzi. Pomimo drobnych mankamentów, spotkanie towarzyskie jest towarzyskie, ale niestety zazwyczaj jak wszystko co dobre zbyt szybko i zbyt wcześnie się kończy.  Tegoroczny sylwestrowy kinderbal był jednak inny niż dotychczasowe i wszystkich totalnie zaskoczył, albowiem pomimo super planu wcale się nie odbył.  Wszystkie znaki na niebie dawały mi jasno do zrozumienia, że we wtorek popołudniu powinnam zostać w domu. Pies pilnował mnie niczym złowieszczy cień. Zacięły mi się wszystkie zamki, w kurtce, w bucie, w domu i w aucie. Po czym zepsuła się brama wjazdowa i za nic w