Przejdź do głównej zawartości

Urlop z dzieckiem

Muniek w sierpniu skończy dwa latka. Nie wiem jak to się stało, że z małego, giętkiego owsika wyrósł nam już na niezłego chuligana. Uparty jak osioł, dzielny jak lew. Walczy o wszystko do ostatniej krztyny cierpliwości matki swojej i generalnie lekko z nim nie ma. I takie to oto dzikie, ledwo gadające, wszystko chcące natychmiast stworzenie pojechało z nami nad morze.

Urlop Muńkowi udał się świetnie, nam przydałby się jeszcze jeden. Nie był to pierwszy wyjazd z dzieckiem i nie było aż tak ciężko, ale urlopem wypoczynkowym nie można tego nazwać. 

Mamo tiu Mamoooo !!!

Ledwo człowiek gdzieś dojdzie, gdzieś siądzie, jeszcze dobrze nie dychnie, a tu tyle atrakcji dookoła. I już posiedziane, mamo tiu, mamo to, mamo choć, mama zobać, mamoo tam. I mamo idzie tiu i tam, i patsi tiu i tam i lata z tymi tobołami tiu i tam, a za mamą i tobołami lata tata z jeszcze większą ilością tobołów. 

Toboły, wszędzie toboły.

Nie wiem jak u was, ale u nas toboły to cała masa toreb, torebek, siatek, siateczek mieszczących absolutnie wszystko co jest koniecznie potrzebne. Na co dzień toboły ograniczam do wielkiej torby, która zdaje się nie mieć dna, bo ile razy ją rozpakowuję tyle razy zastanawia się jakim cudem to wszystko się tam zmieściło. Jednak wyprawa nad polskie morze okazała się prawdziwym logistycznym wyzwaniem. Idąc na plażę już pierwszego dnia okazało się, że wózek i podstawowa torba na nic się nie zda i żeby nie wracać do domu bo coś, albo po coś kompletnie niewygodne, ale konieczne okazało się posiadanie przy sobie wszystkiego. Wyruszając zabieraliśmy więc prawie wszystko co ze sobą przywieźliśmy czyli, trzy pary butów oraz gumiaki, dwie kurtki i dwie czapki na zimno i na ciepło, wiaderko, a najlepiej dwa, łopatki, grabki, foremki do piasku, krem z filtrem, krem na wiatr i niepogodę, pieluchy, koc, koce, kocyki, sześć par spodni, osiem bluzek, sowę, pięć książeczek, wodę, sok, owoce, serek, pół szuflady łyżek i łyżeczek, parasol mały na deszcz i ogromny chroniący od wiatru i słońca, śliniaki i na koniec wózek, obwieszony i załadowany tym wszystkim, tak że Muńka to już tam nie było szans wcisnąć.

Piach, woda, goły tyłek, dzika swoboda.

Plaża i morze Muńka dosłownie pochłonęły. Przebierałam go dziennie chyba tysiąc razy. Wiecznie brudny, wiecznie mokry,  W końcu zamiast go przebierać, zaczęłam go rozbierać. Nie powiem, żeby pogoda dopisała, pomimo słońca wiało potężnie i zimno było konkretnie, ale co tam, niech się hartuje. Na szczęście nie pochorował się i cud nad cudy nie było nawet kataru.

Mamo nie, nieeee, nieeeeeee !!!!!

Upór Muńka jest mniej więcej osiem razy większy niż sam Muniek. Walkę z nim można toczyć niestety tylko siłą. Muniek nie działa na odwracanie uwagi, na słodycze, na obietnice, na ściemnianie, na opowiadanie, że jak to to tamto, u Muńka nie to nie. Jeżeli chcę, żeby coś zrobił, a on powie, że nie, nie mam co pertraktować. Wyciąganie sinego z zimna Muńka z lodowatego Bałtyku słyszeli wszyscy od Brzeźna po Sopot. Podobnie jak Muńka, któremu zabroniłam jeść piach i patyki, Muńka, któremu zabroniłam gonić łabędzie, które w efekcie pogoniły nas, oraz Muńka, który z tej plaży i morza musiał wracać w końcu do domu. 

Przepraszamy wszystkich pragnących odpocząć w ciszy i spokoju, Tak, też mieliśmy taki plan. 

Tak więc w skrócie było miło, cicho i spokojnie, szkoda tylko, że nie na urlopie, a w domu, z którego wyjechaliśmy.















 



Komentarze

  1. Ściemniasz ;) Na zdjęciach widać, że było super :) A tak poważnie to pamiętam taki nasz wyjazd jeszcze jak mieliśmy tylko Tymka. Nasze wybitnie, naprawdę wybitnie grzeczne dziecko (gdyby nie było moje nie uwierzyłabym, że dziecko może być tak grzeczne) dało taki popis w restauracji, że myślałam, że się pod ziemię zapadnę i na to wszedł facet trzymając na rękach takie maleństwo jakby je co dopiero ze szpitala przyniósł. Takie śpiące, spokojne. Matko jak ja mu wtedy zazdrościłam :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bylo fajnie ale zazdroscilam tym wszystkim wylegujacym sie z ksiazka na sloncu nic nie muszacym leniuchom na wakacjach no coz jak sie ma dziecko to juz nie ma urlopu ani l4 ale za to premie w postaci calusa, usmiechu i bezgranicznej milosci sa o niebo lepsze :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Nosokomefobia czyli jak strach przed szpitalem może namieszać w głowie

Wiem dokładnie kiedy zaczęłam się bać szpitala. Wiem też, dlaczego tak bardzo mnie on przeraża.  Wiem też, po ostatnim pobycie, dlaczego powinnam posiadać więcej niż jedno dziecko.  Nie chodzi o to, że wolę latać do Tokio, czy budować dom oraz karierę. Mam dużo poważniejsze powody, które blokują mnie w tym temacie. Jednak muszę się nad tym zastanowić.  Muszę, żeby Munia nigdy nie został sam. Od początku 2011 roku do teraz byłam w szpitalu dziewięć razy. Wychodzi mi pobyt średnio raz na pół roku. Przeszłam w tym czasie cztery zabiegi operacyjne oraz świńską grypę i różne inne wymagające hospitalizacji przygody. Okazem zdrowia nie jestem, szczęście mi też nie dopisuje, a mój paranoiczny strach przed miejscem, w którym się cierpi i umiera sprawy mi nigdy nie ułatwia. Jednak pomimo strachu ciągle muszę wracać do tego upiornego miejsca. Wyjścia nie mam. Siła wyższa, shit happens, nic nie poradzisz człowieku. Szpital to miejsce specyficzne. Niby zakład otwarty, a jak w więzi

Wielkanoc jak ja nienawidzę tych świąt

Nienawidzę wszystkiego jajek, żurków, kiełbas, szynek, majonezu, sałatki warzywnej, kurczaczków, pisanek, bazi, sypiącej się suszem palmy, głupoty lanego poniedziałku i wszechogarniającej ekscytacji. Nie piorę, nie gotuję, nie myję okien, nie trzepie dywanów, nie sprzątam strychów i piwnic. Nie robię z domu jajecznej choinki i nie martwię się tym, że się przejem, albowiem ciężko przez trzy dni żyć jedynie o mazurku, którym na dodatek trzeba się podzielić. Nigdy tych świąt nie lubiłam, a od 2011 nienawidzę ich z całego serca, Okres pomiędzy 4 marca a 11 kwietnia mam całkowicie wycięty z życiorysu i radosne uniesienia w tym terminie są mi tak potrzebne jak głuchemu flet. Dla mnie ten czas to czas wielkiego smutku, czekania na śmierć i tysiąca niewysłuchanych modlitw. Czas, który dla kogoś zakończył się zmartwychwstaniem i radością, a dla mnie końcem świata i bezmiarem smutku.  O ile na punkcie Bożego Narodzenia i całego komercyjnego gówna z nim związanego mam totalnego hopla, o

Sezon na "nie wiem jak się ubrać" uważam, za rozpoczęty

Muniek chodzi do przedszkola. Uznał że jest już mega duży, w końcu ma już trzy lata, a to poważny wiek, i że da radę. Dramatu nie ma, są za to wyrzuty w stylu: "no ile można w tej pracy siedzieć", "umarłem sześć razy, mama sześć razy z nudów, a sześć to jest bardzo dużo, wiesz mama", "jak jeszcze raz będziesz tak późno to się rozpłaczę i się zapłaczę, dokładnie tak wiesz" "jezzzuuu to już chyba przesada" "no dłużej to już cię nie mogło być" (?) Zaznaczam, że nie odbieram go po 21 tylko o 13:45. Nie powiem, że nie bałam się tego jak on to zniesie. W końcu to już nie jest ciepły, przytulny, prywatny żłobeczek, tylko przedszkolna szkoła przetrwania. Do tego, gdzieś tak w połowie sierpnia, kiedy ja pijąc leniwie kawę na hamaku, planowałam jeszcze gdzieś wyskoczyć na koniec wakacji, wszystkie matki w internetach dostały już przedszkolnoszkolnowrześniowego pierdolca. Zasypało mnie postami o wyprawkach, plecakach, papciach, książkac