Rok temu, dokładnie na dzień przed Sylwestrem, miałam wszystko dopięte na ostatni guzik. Znajomi zaproszeni. Temat jedzeniowo alkoholowy dogadany. Pościel dla gości przygotowana. Plan zagospodarowania przestrzennego trójki dzieci i dwóch psów opracowany. Śniegu brak, ale na co komu śnieg w zimie. Wszystko układało się pomyślnie, do momentu kiedy zignorowałam wszystkie znaki na niebie i się pochorowałam. Jak bardzo możecie sobie przypomnieć TUTAJ.
Z zasady nie oszukuję samej siebie. Oszukiwanie siebie, to oszukiwanie do kwadratu, a że ja jestem kiepska z matmy pewnie bym się w tym wszystkim pogubiła i po co mi to. Tak więc nie robię sobie ani planów ani postanowień noworocznych. Poza tym jednym, ubiegłorocznym, którego przestrzegam i faktycznie jak Brut "mówi" nie idź to nie idę. Jednak tym razem nic nie mówił, a ja nawet nigdzie nie poszłam i nigdzie nie byłam, a jednak złapałam anginę ropną.
Był to mój pierwszy i wyrażam głęboką nadzieję, że ostatni raz. Gówno straszne nie polecam. Ani jeść, ani pić, ani spać, ani oddychać i nawet krzyknąć sobie z rozpaczy nie można. Jedyne co można to usiąść w kącie i dać sobie "wypędzlować" migdałki. Można też się poryczeć z bólu i to całkiem śmiało nawet ze dwa razy modląc się przy tym gorliwie, żeby się tylko nie porzygać, bo rzyganie przy anginie ropnej w moim przekonaniu grozi śmiercią. Pewności jednak nie mam, albowiem profilaktycznie dołożyłam wszelkich starań, żeby się aby czasem nie przekonać.
Ta szalenie miła angina przytrafiła się tuż po Wigilii, i skutecznie uniemożliwiła mi skonsumowanie czegokolwiek, aż do poniedziałku kiedy to już wszyscy wszystko zjedli. Z jednej strony miało to swoje plusy, bo już teraz wiem jak nie przytyć w Święta. Ale ilość minusów jest tak przytłaczająca, że w kwestii diety cud angina ropna jest tak samo zajebista jak tasiemiec.
Reasumując. Żeby nowej tradycji stało się zadość i w tym roku wszystko musiałam odwołać i Nowy Rok powitam ponownie w piżamie, owinięta w koc. Niczego się nie napiję, bo moje gardło nadal przypomina kolorem wóz strażacki, a przełykanie alkoholu powoduje ból podobny do wypicia wrzątku. Raczej się nie przejem i na bank się nie porzygam. Rodzic Tata będzie musiał zjeść sałatkę dla ośmiu osób i samotnie wypić szampana, albo dwa, najlepiej litry. Do tego Sylwestrową noc umili nam Munia, który właśnie ma zapalenie oskrzeli i też ani nie je, ani nie pije, ani nie śpi, oraz Brut, który na starość dostaje pierdolca przy huku petard i trzeba to 53 kg cielątko tulać i lulać, żeby na zawał nie zeszło. Żyć nie umierać. Herbatka z miodem, antybiotyk i byle do przodu.
Oby wam się. Bo nam coś kiepsko.
Komentarze
Prześlij komentarz