"Nie jedz tego" to drugie imię Munia. Wpychanie absolutnie wszystkiego do buzi jest procesem ciągły, stałym, trwającym chyba od urodzenia i zdaje się, że nie mającym końca. Już w pierwszych dniach swojego życia Munia ssał co popadło. Szybko odkrył rączki, nóżki, ubranka, rękawy, stópki w śpioszkach, skarpetki, śliniaczki i tak dalej i dalej. Wszystko było wiecznie mokre i wyślinione.
Wraz z kolejnymi etapami rozwoju poszerzał się asortyment tego co Munia był w stanie wepchać do buźki. Kiedy sobie siadł i potrafił bawić się zabawkami można uznać, że zjadanie ograniczał do tego co miał w zasięgu rączki więc było w miarę bezpiecznie. Jednak gdy zaczął raczkować i ruszył śmiało w świat nasze życie wypełnił ciągły strach i hasło NIE JEDZ TEGO wypowiadane milion razy dziennie oczywiście bez efektu.
Munia je, w sensie mymla, co popadnie. W buzi ląduje absolutnie wszystko więc spisanie tych rzeczy zajęłoby tygodnie. Pisząc wszystko naprawdę mam na myśli wszystko, ogon psa, kostka od kibla, klucze, uchwyty od szafek, rączka od wózka sklepowego, zamek od torebki, pięć złotych, sznurówki od butów, opakowanie każde, każda tubka, mydło, szampon, gumowa rolowana stolnica, gazety, książki, papier toaletowy, nie istnieje w naszym domu nic czego Munia nie miał w buzi. Poza środkami chemicznymi. Z jednej strony generuje to liczne śmieszne sytuacje jak np. trzydniowy jagodowy uśmiech po wycyckaniu fioletowego pisaczka. Swoją drogą mydło też było zabawne. Ale już starcie z kostką z kibla przyprawiło mnie o lekki zawał. Tak czy inaczej pakowanie wszystkiego co się zmieści do buzi jest zajebiście męczące, stresujące i bardzo chcę, żeby się wreszcie skończyło.
Większość rodziców zabezpiecza rogi stołu, kanty szafek my musieliśmy zabezpieczyć znacznie więcej. Przy takim dziecku jak nasze trzeba mieć zajebiście wielką fantazję i w każdej sytuacji myśleć jak on, czyli wszystko weryfikować pod kątem czy da się to zjeść i czy można to zjeść. Wyprawa gdziekolwiek jest to nieustanna walka polegająca na wymianie rzeczy niejadalnych na te również niejadalne, ale bezpieczne. W praktyce wygląda to tak, że w sklepie targuje się z Muniem i wymieniam przykładowo do połowy wymemlany karton z mlekiem 1,5% na plastikową tubę z multiwitaminą. Tak, źle i tak niedobrze, ale tubę wepcha, ale nie zje, a papier z kartonu bez problemu. U znajomych ciągły płacz, bo stale muszę mu coś zabierać, wyrywać i najczęściej nie ma nic interesującego w zamia. Piaskownica też odpada. Rysowanie kredą też raczej nie wchodzi w rachubę, podobnie jak ciastolinia, chociaż jej smak mnie odrzuca na kilometr Muniowi niestety dopowiada.
Cały asortyment zabawkowy jest również mocno ograniczony i sprawdzamy przed zakupem organoleptycznie. Tak, jestem matką wariatka, która liże w sklepie misie czy się nie kłaczą i sprawdza czy aby na pewno nie da się odgryźć komina od lokomotywy. No bo jak nie sprawdzę i się da to co potem? Wiele fajnych zabawek niestety u nas w domu nie ma prawa bytu. Zestaw małego majsterkowicza oczywiście, o ile ma w zestawie śrubki mniej więcej wielkości samego majsterkowicza. Puzzle, układanki drewniane, magnesy na lodówkę, klocki jak najbardziej o ile nie są mniejsze niż dłoń Pudziana i nie noszą nawet śladowych ilości papieru. Wszyscy wiedzą, że Munia tak ma i organoleptyczne wariactwo rozeszło się po rodzinie, więc jak spotkacie gdzieś kogoś starającego się odgryźć pluszakowi nos lub liżącego klocki to my =).
Życie z dzieckiem NIE JEDZ TEGO jest ciężkie. Tak jakby życie z dzieckiem z założenia nie było ciężkie to jeszcze taki bonus dla relaksu. Przemiła Pani w kasie, kiedy Munio spokojnie obgryzał sobie terminal płatniczy powiedziała, że też tak miała i że jej synek z tego wyrósł. Wierzę jej i czekam, nic innego mi nie pozostało.
A teraz pójdę przebrać bluzę, bo ja tu sobie piszę, Munia ogląda baje, a zamek i pół kieszeni całe mokre.
Komentarze
Prześlij komentarz