Przejdź do głównej zawartości

Więzień Azkabanu i prezenty

Moja, nasza, globalna wioska coś się nam kurczy. Ostatnie wydarzenia pokazują, że Europa nie jest już miejscem ani przyjaznym, ani bezpiecznym. 

Jeszcze w październiku wymyśliłam sobie romantyczny weekend w Paryżu. Niestety ubiegła mnie fala uchodźców. Byli szybsi niż moja decyzja i samolot. Chociaż normalnie wkurza mnie to moje guzdralstwo, tym razem, jestem mu wdzięczna za ciągłe odkładanie jesiennej podróży do stolicy mody. No cóż, zazwyczaj co się odwlecze to nie uciecze. Jednak nie tym razem. Pierdole nigdzie nie jadę. Jestem młoda, mam małe dziecko i nie zamierzam ginąć z rąk fanatyków. Skoczymy do Ciechocinka. Podobno też jest romantycznie i chodzą słuchy, że nawet fajnie, o ile masz ukończone 80 lat.

W planach był również Londyn i Berlin. No bo to wszystko tak blisko, a z Muńkiem jeszcze nie byliśmy. Ale jak się tak człowiek zastanowi, to mu wychodzi, że na głupszy pomysł to chyba już nie mógł wpaść. O wygrzewaniu się w środku zimy w Egipcie czy zwiedzaniu Jerozolimy wszyscy zapomnieliśmy już dawno. Skoro ciepła alternatywa na grudniową chandrę się zmyła, postanowiliśmy zatem wymarznąć za wszystkie czasy. Ostatnim planem na ten rok jest, a raczej była, Austria lub Norwegia. Niestety obawiam się, że śnieg, sanki i przedświąteczne kiermasze też będę musiała sobie odpuścić, bo bombka nie dla wszystkim znaczy to samo.

Czuję się więźniem we własnym państwie! Jeszcze trochę, a też z domów nie wyjdziemy! A na domiar złego wszyscy musimy być tolerancyjni i poprawni politycznie! Więc nie napiszę co tak faktycznie myślę, zacytuję natomiast rodzica Tatę "wolę parawaning niż bombing". Tak więc żegnajcie podróże małe i duże. Wolę umrzeć z nudów niż w zamachu.

Obecna sytuacja jest przytłaczająca i tak samo abstrakcyjna jak Azkaban. Dlatego też, na poprawę nastroju pognałam na zakupy świąteczne. 

Matka Paranoja Chaos Pierwsza kocha święta Bożego Narodzenia miłością niepohamowaną i jakby się dało obchodziłaby je od listopada do lutego. Ale, że się nie da to przynajmniej od listopada kupuje prezenty. 

Dumna jestem z tego swojego zwyczaju niebywale. Mam dzięki temu mnóstwo czasu i możliwości na wyszperanie i kupienie, lub też zrobienie, czegoś wyjątkowego. Zgodnie z naszą tradycją wszystkie prezenty dostajemy pod choinkę, więc na ich skompletowanie mam jeszcze chwilkę. Jednak z racji posiadania Munia i jego wiary w tłustego dziadka roznoszącego prezenty paczkę na 6 grudnia już mam. 


Do Bożego Narodzenia będziemy czytać, rysować i stać w korku ;)

Prezenty: 


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Nosokomefobia czyli jak strach przed szpitalem może namieszać w głowie

Wiem dokładnie kiedy zaczęłam się bać szpitala. Wiem też, dlaczego tak bardzo mnie on przeraża.  Wiem też, po ostatnim pobycie, dlaczego powinnam posiadać więcej niż jedno dziecko.  Nie chodzi o to, że wolę latać do Tokio, czy budować dom oraz karierę. Mam dużo poważniejsze powody, które blokują mnie w tym temacie. Jednak muszę się nad tym zastanowić.  Muszę, żeby Munia nigdy nie został sam. Od początku 2011 roku do teraz byłam w szpitalu dziewięć razy. Wychodzi mi pobyt średnio raz na pół roku. Przeszłam w tym czasie cztery zabiegi operacyjne oraz świńską grypę i różne inne wymagające hospitalizacji przygody. Okazem zdrowia nie jestem, szczęście mi też nie dopisuje, a mój paranoiczny strach przed miejscem, w którym się cierpi i umiera sprawy mi nigdy nie ułatwia. Jednak pomimo strachu ciągle muszę wracać do tego upiornego miejsca. Wyjścia nie mam. Siła wyższa, shit happens, nic nie poradzisz człowieku. Szpital to miejsce specyficzne. Niby zakład otwarty, a jak w więzi

Wielkanoc jak ja nienawidzę tych świąt

Nienawidzę wszystkiego jajek, żurków, kiełbas, szynek, majonezu, sałatki warzywnej, kurczaczków, pisanek, bazi, sypiącej się suszem palmy, głupoty lanego poniedziałku i wszechogarniającej ekscytacji. Nie piorę, nie gotuję, nie myję okien, nie trzepie dywanów, nie sprzątam strychów i piwnic. Nie robię z domu jajecznej choinki i nie martwię się tym, że się przejem, albowiem ciężko przez trzy dni żyć jedynie o mazurku, którym na dodatek trzeba się podzielić. Nigdy tych świąt nie lubiłam, a od 2011 nienawidzę ich z całego serca, Okres pomiędzy 4 marca a 11 kwietnia mam całkowicie wycięty z życiorysu i radosne uniesienia w tym terminie są mi tak potrzebne jak głuchemu flet. Dla mnie ten czas to czas wielkiego smutku, czekania na śmierć i tysiąca niewysłuchanych modlitw. Czas, który dla kogoś zakończył się zmartwychwstaniem i radością, a dla mnie końcem świata i bezmiarem smutku.  O ile na punkcie Bożego Narodzenia i całego komercyjnego gówna z nim związanego mam totalnego hopla, o

Sezon na "nie wiem jak się ubrać" uważam, za rozpoczęty

Muniek chodzi do przedszkola. Uznał że jest już mega duży, w końcu ma już trzy lata, a to poważny wiek, i że da radę. Dramatu nie ma, są za to wyrzuty w stylu: "no ile można w tej pracy siedzieć", "umarłem sześć razy, mama sześć razy z nudów, a sześć to jest bardzo dużo, wiesz mama", "jak jeszcze raz będziesz tak późno to się rozpłaczę i się zapłaczę, dokładnie tak wiesz" "jezzzuuu to już chyba przesada" "no dłużej to już cię nie mogło być" (?) Zaznaczam, że nie odbieram go po 21 tylko o 13:45. Nie powiem, że nie bałam się tego jak on to zniesie. W końcu to już nie jest ciepły, przytulny, prywatny żłobeczek, tylko przedszkolna szkoła przetrwania. Do tego, gdzieś tak w połowie sierpnia, kiedy ja pijąc leniwie kawę na hamaku, planowałam jeszcze gdzieś wyskoczyć na koniec wakacji, wszystkie matki w internetach dostały już przedszkolnoszkolnowrześniowego pierdolca. Zasypało mnie postami o wyprawkach, plecakach, papciach, książkac