Przejdź do głównej zawartości

Dzień Matki - czyli rozterki dużego dziecka będącego matką małego dziecka

Dzień Matki nie był nigdy dla mnie wyjątkowy. Z moją ukochaną mamą mam super kontakt i w zasadzie dzień matki mamy co sobotę. Nie powiem, żeby początki naszej przyjaźni były łatwe. Ja dorastałam, a ona nie wiedziała kiedy to ostatecznie zaakceptować, a kiedy jeszcze robić mi wykłady, że zbyt późno wróciłam do domu. Był bunt, awantury, teksty w stylu przecież mam już te naście lat i nie będziesz mi mówić co mam robić, trzaskanie drzwiami i ciche dni. Nigdy nie było natomiast szlabanu, brak konsekwencji u mojej mamy skazywał taki pomysł na niepowodzenie już na samym starcie. Szybko jednak przestałyśmy się kłócić, a zaczęłyśmy ze sobą rozmawiać. Nie o wszystkim. Do dzisiaj lubimy swoje towarzystwo i możemy godzinami gadać przez telefon, ale nie opowiadam jej o tym, że okres mi się spóźnia, albo że rodzić tata to czy tamto. W młodości też nie zwierzałam się z jej z każdego pierdnięcia i wzdychnięcia, po prostu wiedziałam, że nie muszę bo i tak jakby co zawsze mi pomoże. 

Jednak tak to już w życiu jest, że zawsze są dwie strony medalu. I nie ma co ukrywać, że pomimo iż kocham moją mamę, a ona mnie i pomimo przyjaźni, wsparcia, mocnej więzi większą część mojego życia spędziłam na wściekaniu się na nią:
że ciągle się o coś czepia, 
że wiecznie coś mi każe,
że non stop mi czegoś zabrania,
że wydzwania za mną jak spóźniam się 2 minuty
że opowiada mi to co już doskonale wiem milion razy, po to tylko żeby mi to powtórzyć milion pierwszy,
że muszę sprzątać po sobie, uczyć się, składać ciuchy i
że nie mogę spać u chłopaka, nie bo nie!

Generalnie bycie mamą jest strasznie trudne. Teraz to wiem, bo jestem i dzieckiem i matką w jednym. Munia niebawem będzie miał dwa lata. To już mały chłopaczek, którego muszę wychować, a nie uda mi się to niestety bez zasad, zakazów, nakazów, czepiania się i gadania. Chcę, żeby mnie kochał i mógł zawsze na mnie liczyć, ale chcę też żeby wyszedł na ludzi i wyrósł na fajnego, mądrego człowieka, tylko czy może się to udać bez bycia upierdliwą? Zobaczymy.

PS od mamy i od Munia dostałam moje ukochane piwonie.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Nosokomefobia czyli jak strach przed szpitalem może namieszać w głowie

Wiem dokładnie kiedy zaczęłam się bać szpitala. Wiem też, dlaczego tak bardzo mnie on przeraża.  Wiem też, po ostatnim pobycie, dlaczego powinnam posiadać więcej niż jedno dziecko.  Nie chodzi o to, że wolę latać do Tokio, czy budować dom oraz karierę. Mam dużo poważniejsze powody, które blokują mnie w tym temacie. Jednak muszę się nad tym zastanowić.  Muszę, żeby Munia nigdy nie został sam. Od początku 2011 roku do teraz byłam w szpitalu dziewięć razy. Wychodzi mi pobyt średnio raz na pół roku. Przeszłam w tym czasie cztery zabiegi operacyjne oraz świńską grypę i różne inne wymagające hospitalizacji przygody. Okazem zdrowia nie jestem, szczęście mi też nie dopisuje, a mój paranoiczny strach przed miejscem, w którym się cierpi i umiera sprawy mi nigdy nie ułatwia. Jednak pomimo strachu ciągle muszę wracać do tego upiornego miejsca. Wyjścia nie mam. Siła wyższa, shit happens, nic nie poradzisz człowieku. Szpital to miejsce specyficzne. Niby zakład otwarty, a jak w więzi

Urlop z dzieckiem

Muniek w sierpniu skończy dwa latka. Nie wiem jak to się stało, że z małego, giętkiego owsika wyrósł nam już na niezłego chuligana. Uparty jak osioł, dzielny jak lew. Walczy o wszystko do ostatniej krztyny cierpliwości matki swojej i generalnie lekko z nim nie ma. I takie to oto dzikie, ledwo gadające, wszystko chcące natychmiast stworzenie pojechało z nami nad morze. Urlop Muńkowi udał się świetnie, nam przydałby się jeszcze jeden. Nie był to pierwszy wyjazd z dzieckiem i nie było aż tak ciężko, ale urlopem wypoczynkowym nie można tego nazwać.  Mamo tiu Mamoooo !!! Ledwo człowiek gdzieś dojdzie, gdzieś siądzie, jeszcze dobrze nie dychnie, a tu tyle atrakcji dookoła. I już posiedziane, mamo tiu, mamo to, mamo choć, mama zobać, mamoo tam. I mamo idzie tiu i tam, i patsi tiu i tam i lata z tymi tobołami tiu i tam, a za mamą i tobołami lata tata z jeszcze większą ilością tobołów.  Toboły, wszędzie toboły. Nie wiem jak u was, ale u nas toboły to cała masa toreb, torebe

Wielkanoc jak ja nienawidzę tych świąt

Nienawidzę wszystkiego jajek, żurków, kiełbas, szynek, majonezu, sałatki warzywnej, kurczaczków, pisanek, bazi, sypiącej się suszem palmy, głupoty lanego poniedziałku i wszechogarniającej ekscytacji. Nie piorę, nie gotuję, nie myję okien, nie trzepie dywanów, nie sprzątam strychów i piwnic. Nie robię z domu jajecznej choinki i nie martwię się tym, że się przejem, albowiem ciężko przez trzy dni żyć jedynie o mazurku, którym na dodatek trzeba się podzielić. Nigdy tych świąt nie lubiłam, a od 2011 nienawidzę ich z całego serca, Okres pomiędzy 4 marca a 11 kwietnia mam całkowicie wycięty z życiorysu i radosne uniesienia w tym terminie są mi tak potrzebne jak głuchemu flet. Dla mnie ten czas to czas wielkiego smutku, czekania na śmierć i tysiąca niewysłuchanych modlitw. Czas, który dla kogoś zakończył się zmartwychwstaniem i radością, a dla mnie końcem świata i bezmiarem smutku.  O ile na punkcie Bożego Narodzenia i całego komercyjnego gówna z nim związanego mam totalnego hopla, o