Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z 2014

Prezenty prezenty wszędzie prezenty

Munio tonie w zabawkach. Jest jedynakiem, jedynym wnusiem i przez to jest hojnie obdarowywany na każdym kroku. Nie powinnam narzekać, niemniej jednak w związku ze świętami wybór prezentu dla niego okazał się strasznie trudny. Postawiłam w tym roku na zabawki drewniane. Zakochałam się w piramidzie  Skip Hop Giraffe Safari  i już się jej nie mogę doczekać. Munio ma już drewnianą ciężarówkę IKEA MULA  i bardzo ją lubi więc myślę, że piramida również mu się spodoba. Wymyśliłam też, że dostanie jednak trochę kolorowego plastiku w postaci interaktywnego statku pirackiego  Dumel Prezentując powyższy wybór, okazało się, że statek piracki był niespełnionym marzeniem dziecięcym rodzica taty i brata jego, wujka Firmy. Jako niewielkie brzdące strasznie chcieli taki dostać. Było to dawno, w czasach kiedy fajne rzeczy można było kupić tylko za dewizy w Pewexie więc sprawa nie była wcale taka prosta ani oczywista. Cały rok byli grzeczni i cierpliwie czekali na wizytę Święte

Opowieści wigilijne

Święta zbliżają się w tempie błyskawicznym. Jedna, wielka, kilkudniowa, leniwa przyjemność. W tym czasie czuję się jak małe dziecko i cieszy mnie absolutnie wszystko. Tym razem radością dziecięcą cieszyć się zamierzam podwójnie bo liczę na podobne świąteczne szaleństwo, które miejmy nadzieje objawi się u Muni.  Rodzic Tata jest świątecznieoporny, ale pracujemy nad nim. Jestem jednym z tych świątecznych świrów, którzy kochają ten czas miłością niezrozumiałą i toczą walkę z mężem w okolicach marca, kiedy brutalnie chce wywalić choinkę na śmietnik. Ilość lampek w moim domu z założenia musi być nieskoczna, podobnie jak mandarynek. W tym temacie nie znam słowa dość. Założenie jest proste, jak ja włączam wtyczkę, napięcie spada w całej wsi i dopiero wtedy można zasiąść i podziwiając swe dzieło zeżreć tyle mandarynek ile wlezie. Na święta mus być również sporo innych koniecznych do szczęścia świątecznych drobiazgów, ale ten kto ma tak jak ja wie o tym doskonale. Rzecz jasna ś

Życie to nie jest bajka

Ten kto miał okazję kiedykolwiek pić u nas wódkę powyższe stwierdzenie zna doskonale. "Życie to nie jest bajka" oraz nieco bardziej optymistyczne "Damy radę" są sztandarowymi tekstami pewnego bliskiemu nam wąsatego jegomościa.  Wujek Włodek prawdę mówi. Swoje widział i swoje wie i wiedział to już wtedy "kiedy wy jeszczeście na chleb mówili: bep, a na muchy: tapty” .  Życie dalekie jest od kolorowej sielanki i potrafi kopnąć w dupę tak mocno, że człowiek dopiero wtedy wie jak "boli" może boleć naprawdę.  Ostatnio złe wiadomości, jak to takie wiadomości mają w zwyczaju, spadły na mnie jak grom z jasnego nieba. Było to zaledwie kilka dni temu. Ponownie okazało się, że życie to gówno, a nie bajka, ale daliśmy radę. Nie pierwszy i nie ostatni raz. Życie moje w dupę kopnęło mnie już kilka razy. Z tym, że raz tak podrzędnie, że do dzisiaj nie mogę się pozbierać. Chociaż minęło już 1322 dni, to nadal boli, i stwierdzenie że czas leczy rany to naj

Długi weekend, Bóg, Honor, Ojczyzna i wata cukrowa

Siedzę z Muniem na dywanie, Oglądamy krówki i kurki na tablecie. Katar wisi mi nadal do pasa, a dodatkowo chrypi i cherla uroczo niczym siedemdziesięcioletni palacz nałogowy. Rodzic tata miejsca sobie nie może znaleźć no bo długi weekend, a wypadł mu totalnie bezalkoholowy. Bynajmniej nie z własnej woli podjął się tego karkołomnego wyzwania. Przykazanie lekarza, przed jakimiś tam badaniami kontrolnymi. I tak sobie siedzimy, tata pląta się bez sensu, krówka muczy, kurka robi ko ko ko i generalnie chuj nas strzela. Munio nadal chory, rzekłabym zdechły. Ledwo łazi, a przez tą chrypę i ból gardła nawet już nie płacze. Za to płacze ja, a raczej biadolę no bo ta pogoda taka ładna, a my już sama nie wiem chyba już czwarty tydzień siedzimy w domu, niczym zakładnicy kataru i przeziębienia. Pierwsze zderzenie z chorobą potomka naszego rozłożyło nas na łopatki. Wszyscy byliśmy i/lub nadal jesteśmy chorzy tak solidarnie, rodzinnie. Ale nie o katarze i glutach z nosa chciałam tym razem. Długi

Munio i Katar

Długo nas nie było, jednak niestety nieobecność nasza nie była spowodowana egzotyczną wyprawą do Kataru. Byliśmy tylko w Sopocie, ale nie o tym dzisiaj. Munio skończył już 14 miesięcy i przez te wszystkie w zaokrągleniu 420 dni nigdy nam nie chorował, nie miał nawet kataru. Do zeszłej niedzieli. Katar munio złapał przez telefon.   Jak wiadomo dzieci lubią bawić się najchętniej tym czym nie mogą, i tak było z moim telefonem, który po starciu z Muniowymi zębami przeszedł w agonalny tryb awaryjny. Tryb ten sprawia, że telefon żyje własnym życiem dzwoni kiedy chce i sam decyduje do kogo, a dodatkowo wiadomości wyświetla tylko losowo. Złośliwość rzeczy martwych bywa okrutna. Moim zdaniem celowo ustrojstwo to, w odwecie za gwałtowne pożarcie, postanowiło się zemścić. Z racji cudnej, jesiennej pogody umówiliśmy się ze znajomymi na popołudniową herbatkę na tarasie. Jednak telefon mój, parch wstrętny przebrzydły, smsa o treści "córcia ma katar nie przyjeżdżajcie" wyświetlił m

Pies i dziecko czyli Brutosław i Munia duet nieopanowany

Odkąd sięgam pamięciom zawsze chciałam mieć psa. Jednak okoliczności przyrody nigdy nie sprzyjały. A to byłam za mała i nieodpowiedzialna, a to znowu za duża i miałam zbyt wiele na głowie, a to mieszkanie za ciasne i będzie się męczył, a to znowu problem bo kto będzie go wyprowadzał i tak dalej i dalej, aż w końcu urosłam w sam raz, stałam się odpowiedzialna, nabyłam dom z ogrodem i kiedy wydawać by się mogło spełnione zostały wszystkie warunki  okazało się, że mąż mój ukochany jest uczulony na sierść. Shit. No nic, jakoś tak mam że marzenia za wszelką cenę realizuję i pomimo wszelkich przeciwności losu w domu naszym pojawił się Brutosław oraz leki odczulające. Wytyczne były proste pies ma być duży, ale nie do przesady, nie ślinić się i nie lenić jakoś ponad przeciętną i oczywiście musi być adoptowany nie kupiony. Brut jest z odzysku, poza tym nie spełnia żadnych powyższych warunków, jest wielki jak ciele, leni się na potęgę, ślini się jak rasowy bokser i ciągle myśli, że waży

Jak ugotować obiad i nie zwariować czyli nic na trzy dni

Posiadam liczne zalety i mocne strony, jednak gotowanie niestety do nich nie zależy. Nie bardzo ogarniam tematy kuchenne, nie wypiekam ciast i chlebów, a do tego praktycznie nie jadam mięsa.  Rosół i schabowe zrobiłam tylko raz w życiu i to nie na raz, tylko najpierw schabowe, a rosół dwa lata później.  Jakoś tak się układało, że  ryba z sałatą i koktajl szpinakowy raz w tygodniu były wystarczającym wypasem i nikt nie narzekał. Jednak wraz z upływem miesięcy i wraz ze stopniowym rozszerzaniem diety dziecka wypadłoby, żeby Munia wiedział co to barszcz i jak wygląda klops. Sprawa wbrew pozorom okazał się dosyć skomplikowana.  Pierwsze działania master chefowej wypadły jednocześnie i bardzo efektownie jak i mizernie. Na pierwszy rzut poszedł sernik z musem malinowym. Nie ma co się przemęczać, sernik podobno każdy zrobi. Munia został oddany babci na przechowanie, a ja ruszyłam z tematem. O ile sernik faktycznie okazał się jadalny o tyle mus malinowy pokonał mnie totalnie,

Sentymenty

Munia rośnie jak na drożdżach. Sama nie mogę uwierzyć, że ledwo rok temu był całkowicie zależnym ode mnie pędrakiem, a dzisiaj ma już własne zdanie na każdy temat. Już nie jest zaślinionym i pachnącym ciepłym mleczkiem noworodkiem, tylko małym chłopcem, chuliganem.  Nosi luźne spodnie, trampki, wie gdzie sroczka kaszkę warzyła i ma wysoki poziom asertywności bo jedyne co mówi to „nie”. Po pierwszych urodzinach wzięło mnie na sentymenty. Cieszę się z każdego jego postępu i coraz większej niezależności. Jednak zmiany następują tak gwałtownie i w tak ekspresowym tempie, że postanowiłam jakoś je usystematyzować i popakować sobie na potem. W zasadzie chciałabym zachować wszystko od pierwszej czapeczki, skarpeteczki, kocyka począwszy na śliniaku poplamionym pierwszą zupką skończywszy, ale to chyba nie do końca taki super pomysł. Zaraz po narodzinach Munia dostał od babci Album Dziecka. Okazał się on strzałem w dziesiątkę. Nie uzupełniałam go pilnie i skrupulatnie, jednak wszystkie n

Kinderbale dla dorosłych

Jak wiadomo w nowym życiu przydałyby się też rozrywki dla dorosłych. Człowiek rodzic też człowiek i czasem chciałby się napić czegoś innego niż woda i posłuchać muzyki innej niż Fasolki i słów, które rozumie. Wtedy pojawia się genialny pomysł, żeby zrobić imprezę.  Tak się złożyło, że wszyscy nasi najbliżsi znajomi mają małe dzieci. W związku z tym impreza zaczyna się zazwyczaj w okolicy 14 nie później niż o 16, to ważne gdyż ponieważ z reguły kończy się po 20. Kiedy już po dołożeniu wszelkich starań, uda się wszystkim wyspać i nakarmić mniejsze i większe brzdące na czas, można się zbierać.  Na imprezę w nowym okresie życia zabieramy pieluchy ile się zmieści, kremy na twarz, dupsko, na słońce, na wiatr, na mróz bo kto wie jak będzie. Trzy zestawy ubrań na przebranie. Parasol. Butelki, mleko własne, w proszku, do kawy, bo może się przyda. Soczek o każdym smaku, tak na wszelki, bo zapewne chociaż malinowy jest najulubieńszy, akurat tym razem będzie be, niedobry. Kocyk, zab

Nic niemuszenie i matka polka nieidealna

Jak już pisałam, życie moje można podzielić na życie bez Muni i na życie z Muniem. Moje stare życie tętniło życiem i wiodło się spontanicznie i interesująco. Brakuje mi z niego tysiąca drobiazgów, jednak najbardziej brakuje mi "nic niemuszenia". W życiu z Muniem "nic niemuszenie" nie występuje. Z dzieckiem tak już jest, że człowiek ciągle coś musi. Muszenie zaczyna się od samego rana kiedy to człowiek musi wstać, zazwyczaj o nieludzko wczesnej porze. Potem musi przebrać, przewinąć, nakarmić, ponosić, utulić, ukołysać do snu bo się drze bo śpiące. Ponownie przewinąć, przebrać bo się upaprało, nakarmić, przebrać, bo się znowu upaprało, przewinąć, nakarmić, zastanowić się, czy już karmił? a może przewijał? wykapać, umyć, uczesać, znowu przewinąć, znowu przebrać, znowu utulić, śpiewać, nosić, wstawać, nie wstawać i tak 24/7 bez dni wolnych, świąt kościelnych, bez prawa do urlopu na żądanie, bez L4. W życiu z Muniem przez pierwszy rok nie było życia, była tylko h

Plan

Munia skończył właśnie roczek. Ostatnie dwanaście miesięcy było totalną jazdą bez trzymanki. Dziecko to cud, ale jeszcze większy cud to jak wszyscy przeżyją jego przyjście na świat i nie zwariują. Nam się udało. Nie pozabijaliśmy się, nie rozwiedliśmy się, a i Munia odpukać cały i zdrowy.  Na pojawienie się Muni w moim życiu pozornie byłam gotowa. Wiek odpowiedni. Sytuacja materialna i rodzinna ustabilizowana. Mąż jest. Dom jest. Pies z ogrodem też. Wózek kupiony, łóżeczko skręcone, szafa wypakowana słodkimi, malutkimi ubrankami pachnącymi obcym jeszcze wtedy zapachem dziecięcego płynu do płukania. Check listy odptaszkowane w każdym najdrobniejszym punkcie. Generalnie wychodzę z założenia, że brak planu to najlepszy plan. Jednak w kwestii narodzin potomka ogarnął mnie szał planowania wszystkiego w najdrobniejszych szczegółach. Do tego stopnia, że już na pierwszej wizycie u lekarza ustaliłam nawet datę i godzinę przyjścia Muni na świat. Wewnętrznie czułam, że muszę być przygotowana