Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z listopad, 2014

Opowieści wigilijne

Święta zbliżają się w tempie błyskawicznym. Jedna, wielka, kilkudniowa, leniwa przyjemność. W tym czasie czuję się jak małe dziecko i cieszy mnie absolutnie wszystko. Tym razem radością dziecięcą cieszyć się zamierzam podwójnie bo liczę na podobne świąteczne szaleństwo, które miejmy nadzieje objawi się u Muni.  Rodzic Tata jest świątecznieoporny, ale pracujemy nad nim. Jestem jednym z tych świątecznych świrów, którzy kochają ten czas miłością niezrozumiałą i toczą walkę z mężem w okolicach marca, kiedy brutalnie chce wywalić choinkę na śmietnik. Ilość lampek w moim domu z założenia musi być nieskoczna, podobnie jak mandarynek. W tym temacie nie znam słowa dość. Założenie jest proste, jak ja włączam wtyczkę, napięcie spada w całej wsi i dopiero wtedy można zasiąść i podziwiając swe dzieło zeżreć tyle mandarynek ile wlezie. Na święta mus być również sporo innych koniecznych do szczęścia świątecznych drobiazgów, ale ten kto ma tak jak ja wie o tym doskonale. Rzecz jasna ś

Życie to nie jest bajka

Ten kto miał okazję kiedykolwiek pić u nas wódkę powyższe stwierdzenie zna doskonale. "Życie to nie jest bajka" oraz nieco bardziej optymistyczne "Damy radę" są sztandarowymi tekstami pewnego bliskiemu nam wąsatego jegomościa.  Wujek Włodek prawdę mówi. Swoje widział i swoje wie i wiedział to już wtedy "kiedy wy jeszczeście na chleb mówili: bep, a na muchy: tapty” .  Życie dalekie jest od kolorowej sielanki i potrafi kopnąć w dupę tak mocno, że człowiek dopiero wtedy wie jak "boli" może boleć naprawdę.  Ostatnio złe wiadomości, jak to takie wiadomości mają w zwyczaju, spadły na mnie jak grom z jasnego nieba. Było to zaledwie kilka dni temu. Ponownie okazało się, że życie to gówno, a nie bajka, ale daliśmy radę. Nie pierwszy i nie ostatni raz. Życie moje w dupę kopnęło mnie już kilka razy. Z tym, że raz tak podrzędnie, że do dzisiaj nie mogę się pozbierać. Chociaż minęło już 1322 dni, to nadal boli, i stwierdzenie że czas leczy rany to naj

Długi weekend, Bóg, Honor, Ojczyzna i wata cukrowa

Siedzę z Muniem na dywanie, Oglądamy krówki i kurki na tablecie. Katar wisi mi nadal do pasa, a dodatkowo chrypi i cherla uroczo niczym siedemdziesięcioletni palacz nałogowy. Rodzic tata miejsca sobie nie może znaleźć no bo długi weekend, a wypadł mu totalnie bezalkoholowy. Bynajmniej nie z własnej woli podjął się tego karkołomnego wyzwania. Przykazanie lekarza, przed jakimiś tam badaniami kontrolnymi. I tak sobie siedzimy, tata pląta się bez sensu, krówka muczy, kurka robi ko ko ko i generalnie chuj nas strzela. Munio nadal chory, rzekłabym zdechły. Ledwo łazi, a przez tą chrypę i ból gardła nawet już nie płacze. Za to płacze ja, a raczej biadolę no bo ta pogoda taka ładna, a my już sama nie wiem chyba już czwarty tydzień siedzimy w domu, niczym zakładnicy kataru i przeziębienia. Pierwsze zderzenie z chorobą potomka naszego rozłożyło nas na łopatki. Wszyscy byliśmy i/lub nadal jesteśmy chorzy tak solidarnie, rodzinnie. Ale nie o katarze i glutach z nosa chciałam tym razem. Długi