Wszyscy zakładają, że pojawienie się dziecka to najcudowniejsza chwila w życiu człowieka. Że jest to moment niebywale piękny, wzruszający i pełen wiary, nadziei i miłości. Urban legend głosi również, że kobiety w ciąży nie tyją, ba pięknieją z tygodnia na tydzień. Nie pęka im krocze, a poród trwa pięć sekund i odbywa się w pełnym makijażu i w koszuli szytej na miarę od topowego projektanta, a po całym zajściu popija się Fritz-kole w towarzystwie najcudowniejszego kosmity na ziemi, i nie chodzi mi tu o anestezjologa w dziwnym czepku, tylko o potomka swego lub też potomkinie. Może ja mam tylko jakiegoś porodowego pecha, ale poza dwiema bliskimi mi kobietami żadna akurat tego momentu nie wspomina dobrze. Moja własna rodzicielka, moje przyjście na świat wspomina gorzej niż kot pranie w pralce. Zima, szpital jak z horroru, obok nie na łóżku szczęśliwa przyszła matka gryzącą z bólu nogę od stołu. Resztę pominę, bo jest to historia mrożąca krew w żyłach. Dodam, iż trauma była tak wielka,