Przejdź do głównej zawartości

Cesarskie cięcie czyli fanaberia przestraszonej małolaty

Okazuje się, że z cesarką jest jak z karmieniem butelką. Nie wolno, nie należy się, spłoniesz na stosie, nigdy z w życiu odejdź i bądź sobie pojebaną gdzie indziej. Wszystkie matki polki rodzące w bólach i męczarniach uszlachetnione i natchnione tym wyczynem zdają się być z automatu ekspertami od wszystkiego. Dodatkowo zyskują dożywotnie prawo krytykowania wszystkich i wszystkiego zwłaszcza inne matki, a już w szczególności te inne inaczej czyli wybierające dobrowolnie i świadomie cesarkę.

My matki wyrodne, przestraszone małolaty nie wiemy co to prawdziwa miłość do dziecka. Jesteśmy głupie, puste, a cesarka jest dla nas kaprysem i wydumaną fanaberią. Jeżeli dziecka swego nie będziesz rodzić godzin minimum 16 i jeżeli przy tym nie pęknie ci wszystko co pęknąć może, a nie powinno i jeżeli nie posrasz się z bólu to wiedz, że nic nie wiesz o macierzyństwie. Rodząc musisz się upocić i umęczyć. Musi ci też w tym towarzyszyć mąż. Zrobił niech też cierpi. Kultowi matki polki dobrze robi taki trudny poród. Im bardziej hardkorowy tym lepiej. Bo potem jest się czym chwalić, krzywo zszyty srom, wypadającą macica, nietrzymanie moczu, a na koniec perełka cytuje "Po porodzie często wagina wygląda jak po przejściu frontu II WŚ". Same rewelacje. 

Jednak nie możesz mieć wyboru. Wolna wola i możliwość decydowania o sobie i własnym dziecku ci się nie należy. Dyskusje na temat tego czy powinno się mieć możliwość wyboru porodu naturalnego czy rodzenia przez cesarskie cięcie są jałowe i zdominowane przez bluzgające jadem jedyne i prawdziwe matki jadące po tych od CC jak po łysych koniach. 

Zaskakujące jest to, że brak jest komentarzy w stylu "ty głupia pizdo nie wiesz co to życie bo przez własną fanaberie rodziłaś naturalnie, gdybyś tak jak ja przeszła cesarkę to byśmy inaczej pogadały, dopiero wtedy byś wiedziała co to znaczy tak naprawdę urodzić dziecko". Próżno szukać matek po cesarce plujących na matki rodzące naturalnie. Dlaczego my szanujemy was i wasz trud, a wy nas szanować nie możecie? Jeszcze troszkę tak sobie po nas pojeździcie i zgnuśniejecie we własnym ciemnogrodzie umysłowym i bardzo dobrze. 

Chcę mieć prawo wyboru, możesz mnie krytykować, ale nie możesz mi go odbierać.

Komentarze

  1. Amen. Rewelacyjny tekst. Pisałam też kiedyś o tym u siebie w poście "Urodziłam gorzej". Co więcej, powiem, że w ogóle nie rozumiem (no w sumie rozumiem bo chodzi o zwroty za poród z NFZ) dlaczego kobiety nie mają prawa wyboru już na początku i jeśli taka kobieta nie chce urodzić naturalnie to dlaczego nie może przyjść do szpitala i normalnie o tym powiedzieć. To i tak są nieliczne przypadki bo większość cesarskich cięć i tak jest ze wskazań. Sama miałam dwie cesarki, o żadną się nie prosiłam, po prostu tak było lepiej dla moich dzieci, ale wiele razy dano mi odczuć, że jestem gorsza bo nie rodziłam naturalnie. Nawet 27h porodu w drugiej ciąży zanim wykonano cc jakoś tych wytykających mnie palcami nie przekonuje bo przecież w końcu urodzono za mnie. A żeby jeszcze bardziej zadać kłam stereotypom zaznaczę, że nie byłam małolatą rodząc pierwszego syna, a tym bardziej rodząc drugiego :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja również rodziłam dwa razy i w obu przypadkach nie byłam już małolatą Pierwszy raz przez cc z konieczności, drugi raz miałam możliwość wyboru, ale tylko dlatego że znałam się bardzo dobrze z moim lekarzem. Inaczej żadnych szans, zero dyskusji. Na korytarzach szpitala słyszałam jak dziewczyny na ucho podawały sobie namiary na psychiatrę, który za kasę wystawiał odpowiednie zaświadczenie. Sama bym zapłaciła komu trzeba i ile trzeba, szkoda tylko że trzeba. Lepiej mnożyć trudności, produkować lewe papiery, brać w łapę niż po prostu tak po ludzku dać możliwość decydowania o sobie. A potem to piętno, wyrodna, gorsza no bo jak sama napisałaś "urodzono za mnie", a tak to się przecież nie liczy.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Nosokomefobia czyli jak strach przed szpitalem może namieszać w głowie

Wiem dokładnie kiedy zaczęłam się bać szpitala. Wiem też, dlaczego tak bardzo mnie on przeraża.  Wiem też, po ostatnim pobycie, dlaczego powinnam posiadać więcej niż jedno dziecko.  Nie chodzi o to, że wolę latać do Tokio, czy budować dom oraz karierę. Mam dużo poważniejsze powody, które blokują mnie w tym temacie. Jednak muszę się nad tym zastanowić.  Muszę, żeby Munia nigdy nie został sam. Od początku 2011 roku do teraz byłam w szpitalu dziewięć razy. Wychodzi mi pobyt średnio raz na pół roku. Przeszłam w tym czasie cztery zabiegi operacyjne oraz świńską grypę i różne inne wymagające hospitalizacji przygody. Okazem zdrowia nie jestem, szczęście mi też nie dopisuje, a mój paranoiczny strach przed miejscem, w którym się cierpi i umiera sprawy mi nigdy nie ułatwia. Jednak pomimo strachu ciągle muszę wracać do tego upiornego miejsca. Wyjścia nie mam. Siła wyższa, shit happens, nic nie poradzisz człowieku. Szpital to miejsce specyficzne. Niby zakład otwarty, a jak w więzi

Wielkanoc jak ja nienawidzę tych świąt

Nienawidzę wszystkiego jajek, żurków, kiełbas, szynek, majonezu, sałatki warzywnej, kurczaczków, pisanek, bazi, sypiącej się suszem palmy, głupoty lanego poniedziałku i wszechogarniającej ekscytacji. Nie piorę, nie gotuję, nie myję okien, nie trzepie dywanów, nie sprzątam strychów i piwnic. Nie robię z domu jajecznej choinki i nie martwię się tym, że się przejem, albowiem ciężko przez trzy dni żyć jedynie o mazurku, którym na dodatek trzeba się podzielić. Nigdy tych świąt nie lubiłam, a od 2011 nienawidzę ich z całego serca, Okres pomiędzy 4 marca a 11 kwietnia mam całkowicie wycięty z życiorysu i radosne uniesienia w tym terminie są mi tak potrzebne jak głuchemu flet. Dla mnie ten czas to czas wielkiego smutku, czekania na śmierć i tysiąca niewysłuchanych modlitw. Czas, który dla kogoś zakończył się zmartwychwstaniem i radością, a dla mnie końcem świata i bezmiarem smutku.  O ile na punkcie Bożego Narodzenia i całego komercyjnego gówna z nim związanego mam totalnego hopla, o

Sezon na "nie wiem jak się ubrać" uważam, za rozpoczęty

Muniek chodzi do przedszkola. Uznał że jest już mega duży, w końcu ma już trzy lata, a to poważny wiek, i że da radę. Dramatu nie ma, są za to wyrzuty w stylu: "no ile można w tej pracy siedzieć", "umarłem sześć razy, mama sześć razy z nudów, a sześć to jest bardzo dużo, wiesz mama", "jak jeszcze raz będziesz tak późno to się rozpłaczę i się zapłaczę, dokładnie tak wiesz" "jezzzuuu to już chyba przesada" "no dłużej to już cię nie mogło być" (?) Zaznaczam, że nie odbieram go po 21 tylko o 13:45. Nie powiem, że nie bałam się tego jak on to zniesie. W końcu to już nie jest ciepły, przytulny, prywatny żłobeczek, tylko przedszkolna szkoła przetrwania. Do tego, gdzieś tak w połowie sierpnia, kiedy ja pijąc leniwie kawę na hamaku, planowałam jeszcze gdzieś wyskoczyć na koniec wakacji, wszystkie matki w internetach dostały już przedszkolnoszkolnowrześniowego pierdolca. Zasypało mnie postami o wyprawkach, plecakach, papciach, książkac