Wszyscy zakładają, że pojawienie się dziecka to najcudowniejsza chwila w życiu człowieka. Że jest to moment niebywale piękny, wzruszający i pełen wiary, nadziei i miłości. Urban legend głosi również, że kobiety w ciąży nie tyją, ba pięknieją z tygodnia na tydzień. Nie pęka im krocze, a poród trwa pięć sekund i odbywa się w pełnym makijażu i w koszuli szytej na miarę od topowego projektanta, a po całym zajściu popija się Fritz-kole w towarzystwie najcudowniejszego kosmity na ziemi, i nie chodzi mi tu o anestezjologa w dziwnym czepku, tylko o potomka swego lub też potomkinie.
Może ja mam tylko jakiegoś porodowego pecha, ale poza dwiema bliskimi mi kobietami żadna akurat tego momentu nie wspomina dobrze. Moja własna rodzicielka, moje przyjście na świat wspomina gorzej niż kot pranie w pralce. Zima, szpital jak z horroru, obok nie na łóżku szczęśliwa przyszła matka gryzącą z bólu nogę od stołu. Resztę pominę, bo jest to historia mrożąca krew w żyłach. Dodam, iż trauma była tak wielka, że nie posiadam rodzeństwa. Kolejne również lepiej zachowam dla siebie bo pełne są bólu, łez, krwi, transfuzji, szwów, lepkich od potu włosów i obgryzionych paznokci. Występują w nich również omdlenia, stany przedzawałowe oraz wycieki wszelki płynów ustrojowych.
Po traumatycznym porodzie czytaj chwilach pełnych fenomenalnie radosnych uniesień człowiek Matka zostaje w szpitalu sam wraz ze swoim noworodkiem. Rewelacja. System room in wspominam jako największy koszmar mego życia. Ja ledwo żywa i Munia, na którego przez pierwsze kilka godzin po prostu tylko patrzyłam usiłując zrozumieć jakim cudem ta mała istotka ma oczka, nóżki, rączki, a do tego jest moja już na zawsze. Przez następne kilka godzin chciałam jedynie umrzeć lub nie mieć uszu. Byłam tak zmęczona, że w pełnym momencie Munia tuż przy moim łóżku darł się na cały oddział, a ja po prostu spałam snem kamiennym. Nikogo oczywiście z personelu szpitala nie obeszło, czy mamy się dobrze, czy też może jednak umarłam, a dziecko płacze z rozpaczy. Nieważne. Było strasznie. Po powrocie do domu jeszcze ponad miesiąc dostawałam każdego wieczora napadu paniki, że znowu zostanę pozostawiona sama sobie i nikt ani nic mi nie pomoże. Może są na świecie kobiety, które razem z dzieckiem rodzą instynkt macierzyński i szósty zmysł dzieciowy i od razu wiedzą, że płacze bo głodne, produkują ilość mleka wystarczającą dla całego oddziału położniczego, a pieluchy zmienią jedną ręką, bo drugą poprawiają makijaż lub radośnie szczebioczą przez telefon. Do tego trafiają do szpitala gdzie wszyscy się nimi interesuje i służą pomocą, a po pięciosekundowym porodzie czują się jak nowo narodzone i mają tyle siły i entuzjazmu co koks na spidzie. Ja do nich nie należę. Nie dość, że Munia spadł na mnie jak grom z jasnego nieba to jeszcze patałachy w szpitalu miały wszystko w dupie, co przypłaciłam stanami lękowymi i depresją. Nieważne ile poradników się przeczyta i ile dobrych rad się na słucha, w efekcie wszystko to na nic się nie przydaje. Jedynie przyprawia o potworny ból głowy, bo jakoś tak nic nie idzie jak powinno, a przecież napisali, że będzie super.
Ja osobiście byłam totalnie, kompletnie, całkowicie nieprzygotowana na to co tak naprawdę oznacza pojawianie się dziecka w życiu człowieka. Z resztą Munia niedawno skończył 17 miesięcy, a ja nadal wiem mniej niż więcej. Bo każdy dzień w naszym życiu już teraz jest pierwszy, a na wszystko co nowe po prostu nie da się przygotować.
Komentarze
Prześlij komentarz