Jak wiadomo w nowym życiu przydałyby się też rozrywki dla dorosłych. Człowiek rodzic też człowiek i czasem chciałby się napić czegoś innego niż woda i posłuchać muzyki innej niż Fasolki i słów, które rozumie. Wtedy pojawia się genialny pomysł, żeby zrobić imprezę.
Tak się złożyło, że wszyscy nasi najbliżsi znajomi mają małe dzieci. W związku z tym impreza zaczyna się zazwyczaj w okolicy 14 nie później niż o 16, to ważne gdyż ponieważ z reguły kończy się po 20. Kiedy już po dołożeniu wszelkich starań, uda się wszystkim wyspać i nakarmić mniejsze i większe brzdące na czas, można się zbierać.
Na imprezę w nowym okresie życia zabieramy pieluchy ile się zmieści, kremy na twarz, dupsko, na słońce, na wiatr, na mróz bo kto wie jak będzie. Trzy zestawy ubrań na przebranie. Parasol. Butelki, mleko własne, w proszku, do kawy, bo może się przyda.
Soczek o każdym smaku, tak na wszelki, bo zapewne chociaż malinowy jest najulubieńszy, akurat tym razem będzie be, niedobry. Kocyk, zabawki, smoczek, gryzaki. Kaszkę, zupkę w słoiczku i z rozpędu dżem. Tak obładowani niczym rumuni na spływ kajakowy, pospiesznie upychamy między tą skromną wyprawką flaszkę, piwo, chipsy i sok z cukrem lub cole, w końcu jesteśmy dorośli wolno nam. Po dotarciu na miejsce zaczyna się zabawa. Żłobek i przedszkole w jednym. Dzieci są wszędzie, w miejscu żadne nie usiedzi. Jeszcze dobrze człowiek tej flaszki na stół nie postawi, a tu już kupa. No to przewijamy. Jeszcze dobrze się nie napije, a tu idziemy się przebierać, bo zaryło nosem w błocie. Po sekundowej chwili wytchnienia karmienie, znowu kupa i znowu przewijanie i przebieranie bo jak jadło to się ufajdało. Przez cały czas, my rodzice matki, bawimy się świetnie. Prawie tak dobrze jak weganin w mięsnym. Jak tylko uda się nam okiełznać nieco nieletnie towarzystwo i zebrać w jednym, widocznym miejscu siadamy i już prawie udaje się nam wypić łyczek kawusi (alkohol odpada, ktoś przecież musi wrócić autem do domu), kiedy nagle okazuje się, że jest 20 i trzeba się zbierać bo śpiące.
Każda impreza kończy się aferą i płaczem. Dziwnym trafem rodzic tata, nie chce jechać do domu. Nie pomagają prośby, groźby, ani szantaż.
Rodzic mama dostaje szału, podkręconego kawą z tym mlekiem, co się akurat przydało. Po walce o kolejne minuty i jeszcze jedno (czytaj ósme) piwo pada standardowe zdanie "zbieraj się, przecież widzisz, że dziecko jest zmęczone". Jednak konstrukcja umysłowa rodzica taty po ośmiu piwach nie dostrzega tego faktu i nie widzi, że brzdąc jest usmarkany do pasa od płaczu i półprzytomny, zgrzany leci przez ręce. Podchmielony umysł taty skutecznie też niweluje dzikie wrzaski zarówno rodzica matki jak i dziecka. Totalne piekło na ziemi nastaje po kolejnej serii próśb i gróźb, kiedy to rodzic tata wypowiada zdanie "ty zawsze musisz robić problemy". Stwierdzenie to jest kluczem do otchłani mroku rodzica matki, otchłani która przez minione godziny napełniała się dziką furią i wściekłością. Rodzic matka po imprezie pełnej osranych pieluch, butelek mleka zimnej kawy i kanapek z dżemem dojadanych po potomku ma już tej zabawy serdecznie dosyć. Użeranie się z rozkapryszonym dużym dzieckiem, które całe popołudnie spędziło sącząc leniwie zimne piwko z kolegami, snując opowieści jakie to ono ma grzeczne dziecko, zupełnie nie zauważając, że właśnie wali ono głową o podłogę i to nie swoją, jest już ponad siły. To, że wspólne imprezy, pomimo obietnic, jeszcze nie zakończyły się morderstwem z premedytacją wynika, tylko z faktu, że rodzic matka nie ma już ani czasu ani siły na pierdoły. W końcu rodzic tata, po czułych pożegnaniach z innymi tatami, ostentacyjnie wali focha i postanawia jednak udać się do domu.
Po czym rano, wyspawszy się do dziesiątej stwierdza, że było super i koniecznie trzeba to powtórzyć w przyszłym tygodniu.
Komentarze
Prześlij komentarz