Przejdź do głównej zawartości

Pies i dziecko czyli Brutosław i Munia duet nieopanowany

Odkąd sięgam pamięciom zawsze chciałam mieć psa. Jednak okoliczności przyrody nigdy nie sprzyjały. A to byłam za mała i nieodpowiedzialna, a to znowu za duża i miałam zbyt wiele na głowie, a to mieszkanie za ciasne i będzie się męczył, a to znowu problem bo kto będzie go wyprowadzał i tak dalej i dalej, aż w końcu urosłam w sam raz, stałam się odpowiedzialna, nabyłam dom z ogrodem i kiedy wydawać by się mogło spełnione zostały wszystkie warunki 

okazało się, że mąż mój ukochany jest uczulony na sierść. Shit.

No nic, jakoś tak mam że marzenia za wszelką cenę realizuję i pomimo wszelkich przeciwności losu w domu naszym pojawił się Brutosław oraz leki odczulające. Wytyczne były proste pies ma być duży, ale nie do przesady, nie ślinić się i nie lenić jakoś ponad przeciętną i oczywiście musi być adoptowany nie kupiony. Brut jest z odzysku, poza tym nie spełnia żadnych powyższych warunków, jest wielki jak ciele, leni się na potęgę, ślini się jak rasowy bokser i ciągle myśli, że waży pół kilo.

Wszyscy przekonywali mnie, że najlepiej będzie wziąć suczkę. Ale ja przecież od zawsze chciałam mieć PSA, a pies z założenia jest płci męskiej, poza tym ja kiepsko dogaduje się z babami więc suczki od razu zostały wykluczone. Z resztą niewiele miałam do gadania, bo gdy tylko przyjechaliśmy wybierać zwierza, szczeniak pies - ośmiokilogramowa kulka - nieporadnie wgramolił się na moje kolana i tak już zostało. Była to miłość od pierwszego wejrzenia.

Od razu wiedziałam, że to jest właśnie mój pies.

Życie z Brutosławem okazało się ciekawsze niż bez Brutosława. Zeżarł chyba wszystko co się dało, łącznie z podłogą, ścianą, krzesłem, mydłem itd. Z resztą każdy kto ma psa wie jak to z psem jest, cała masa kłopotów ale i wielka kupa włochatej miłości, radości i ciepełka. Brutosław jest wielki i wygląda groźnie, jednak boi się absolutnie wszystkiego, począwszy od reklamówki, trzaskającej gałązki, na którą sam wlezie, na małych dzieciach skończywszy.

Już w okresie ciąży trochę się martwiłam jak to będzie kiedy pojawi się Munia, bo wraz ze wzrostem mojego brzucha zwiększał się promień odległości Bruta ode mnie, a pod koniec w ogóle nie było opcji żeby do mnie podszedł. Nie bałam się zachowań agresywnych, bo cielątko nasze łagodne jak baranek, ale obawiałam się żeby nie wiem nie wpadł w depresję jakąś, albo coś.

Po przybyciu Muni do domu Brutosław nie mógł sobie znaleźć miejsca. Wszędzie gdzie usiłował się schować najnormalniej w świecie się nie mieścił.

Pierwszy roczek wspólnego życia Muni z Bruciem wyglądał jak ze starszym bratem. Brucio czuł się zaniedbany, opuszczony, nieszczęśliwy i co byśmy robili to jakoś nie dawało efektu ... ech ... Był też oczywiście przerażony, bo Munia budził w nim strach paraliżujący. Na szczęście wszystko zaczęło się zmieniać kiedy Munia już usiadł. Po wymianie pierwszych spojrzeń wiedziałam, że się dogadają. Kiedy zaczął raczkować powoli przełamywaliśmy strach Brucia powolnymi podchodami. Wspólne zaprzyjaźnianie się zaczęło się od dupy strony. Ja głaskałam głowę, Munia tarmosił ogon i wszyscy byli szczęśliwi.



Teraz kiedy Munia już chodzi sprawa się rozwiązała. Jeszcze trochę przeraża Brutosława, ale kiedy razem z nim biega i rzuca mu piłkę i jedno i drugie bawi się jak szalone. I właśnie to generuje kolejny problem. Starcie małego tytana z olbrzymią bestią faktycznie wygląda hmm ostro. Ich wspólne zabawy mogą oglądać tylko ludzie o mocnych nerwach. Posiadam totalnie hardcorowe dziecko, które wywrócone przez psa naszego pada ze śmiechem na trawę i lata za nim jak mały samolocik, a im więcej razy się od niego odbije i się potłucze tym ma więcej radochy. Posiadam też psa wielkiego jak mała krowa, któremu kiedy usiądzie Munia sięga ledwo pod brodę. I kiedy pod tą brodą mała Munia zacznie mu gmerać to on otwiera szeroko pysk, powoli, szerzej i szerzej, więc Munia korzystając z okazji zagląda głęboko w paszczę lwa, liczy zęby i sprawdza jak daleko da się wyciągnąć język, psi nie swój. Wszystko to budzi przerażenie innych i krzywdzące komentarze. Jestem odpowiedzialną i matką i odpowiedzialnym opiekunem, mój pies jest wychowany i ułożony, a mój nieopanowany na pierwszy rzut oka duet pozostaje pod ścisła kontrolą.

Dziękuję wszystkim za dobre rady, na pewno z nich nie skorzystam. 

Nie wyrzucę psa z domu, nie dostanę zawału bo Munia zjadł psią karmę, piłkę oraz ogon. Nie będę mu wycierać rączek co pięć sekund i zabierać go z psiego posłania, gdzie razem się tarmoszą bo fee brudne. I nie zabronię im wspólnych zabaw, też bym wolała żeby były trochę delikatniejsze i spokojniejsze, żebym co pięć sekund nie musiała interweniować, ale mam takie dziecko i takiego psa i takie właśnie zabawy. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Nosokomefobia czyli jak strach przed szpitalem może namieszać w głowie

Wiem dokładnie kiedy zaczęłam się bać szpitala. Wiem też, dlaczego tak bardzo mnie on przeraża.  Wiem też, po ostatnim pobycie, dlaczego powinnam posiadać więcej niż jedno dziecko.  Nie chodzi o to, że wolę latać do Tokio, czy budować dom oraz karierę. Mam dużo poważniejsze powody, które blokują mnie w tym temacie. Jednak muszę się nad tym zastanowić.  Muszę, żeby Munia nigdy nie został sam. Od początku 2011 roku do teraz byłam w szpitalu dziewięć razy. Wychodzi mi pobyt średnio raz na pół roku. Przeszłam w tym czasie cztery zabiegi operacyjne oraz świńską grypę i różne inne wymagające hospitalizacji przygody. Okazem zdrowia nie jestem, szczęście mi też nie dopisuje, a mój paranoiczny strach przed miejscem, w którym się cierpi i umiera sprawy mi nigdy nie ułatwia. Jednak pomimo strachu ciągle muszę wracać do tego upiornego miejsca. Wyjścia nie mam. Siła wyższa, shit happens, nic nie poradzisz człowieku. Szpital to miejsce specyficzne. Niby zakład otwarty, a jak w więzi

Urlop z dzieckiem

Muniek w sierpniu skończy dwa latka. Nie wiem jak to się stało, że z małego, giętkiego owsika wyrósł nam już na niezłego chuligana. Uparty jak osioł, dzielny jak lew. Walczy o wszystko do ostatniej krztyny cierpliwości matki swojej i generalnie lekko z nim nie ma. I takie to oto dzikie, ledwo gadające, wszystko chcące natychmiast stworzenie pojechało z nami nad morze. Urlop Muńkowi udał się świetnie, nam przydałby się jeszcze jeden. Nie był to pierwszy wyjazd z dzieckiem i nie było aż tak ciężko, ale urlopem wypoczynkowym nie można tego nazwać.  Mamo tiu Mamoooo !!! Ledwo człowiek gdzieś dojdzie, gdzieś siądzie, jeszcze dobrze nie dychnie, a tu tyle atrakcji dookoła. I już posiedziane, mamo tiu, mamo to, mamo choć, mama zobać, mamoo tam. I mamo idzie tiu i tam, i patsi tiu i tam i lata z tymi tobołami tiu i tam, a za mamą i tobołami lata tata z jeszcze większą ilością tobołów.  Toboły, wszędzie toboły. Nie wiem jak u was, ale u nas toboły to cała masa toreb, torebe

Wielkanoc jak ja nienawidzę tych świąt

Nienawidzę wszystkiego jajek, żurków, kiełbas, szynek, majonezu, sałatki warzywnej, kurczaczków, pisanek, bazi, sypiącej się suszem palmy, głupoty lanego poniedziałku i wszechogarniającej ekscytacji. Nie piorę, nie gotuję, nie myję okien, nie trzepie dywanów, nie sprzątam strychów i piwnic. Nie robię z domu jajecznej choinki i nie martwię się tym, że się przejem, albowiem ciężko przez trzy dni żyć jedynie o mazurku, którym na dodatek trzeba się podzielić. Nigdy tych świąt nie lubiłam, a od 2011 nienawidzę ich z całego serca, Okres pomiędzy 4 marca a 11 kwietnia mam całkowicie wycięty z życiorysu i radosne uniesienia w tym terminie są mi tak potrzebne jak głuchemu flet. Dla mnie ten czas to czas wielkiego smutku, czekania na śmierć i tysiąca niewysłuchanych modlitw. Czas, który dla kogoś zakończył się zmartwychwstaniem i radością, a dla mnie końcem świata i bezmiarem smutku.  O ile na punkcie Bożego Narodzenia i całego komercyjnego gówna z nim związanego mam totalnego hopla, o