Przejdź do głównej zawartości

Munio i Katar

Długo nas nie było, jednak niestety nieobecność nasza nie była spowodowana egzotyczną wyprawą do Kataru. Byliśmy tylko w Sopocie, ale nie o tym dzisiaj. Munio skończył już 14 miesięcy i przez te wszystkie w zaokrągleniu 420 dni nigdy nam nie chorował, nie miał nawet kataru. Do zeszłej niedzieli.

Katar munio złapał przez telefon.  

Jak wiadomo dzieci lubią bawić się najchętniej tym czym nie mogą, i tak było z moim telefonem, który po starciu z Muniowymi zębami przeszedł w agonalny tryb awaryjny. Tryb ten sprawia, że telefon żyje własnym życiem dzwoni kiedy chce i sam decyduje do kogo, a dodatkowo wiadomości wyświetla tylko losowo. Złośliwość rzeczy martwych bywa okrutna. Moim zdaniem celowo ustrojstwo to, w odwecie za gwałtowne pożarcie, postanowiło się zemścić. Z racji cudnej, jesiennej pogody umówiliśmy się ze znajomymi na popołudniową herbatkę na tarasie. Jednak telefon mój, parch wstrętny przebrzydły, smsa o treści "córcia ma katar nie przyjeżdżajcie" wyświetlił mi w poniedziałek kiedy to już wszyscy mieliśmy katar, łącznie z Brutosławem. Nerwa mam do dzisiaj. Jak tylko dostane nowy model ten z dziką satysfakcja rozwalę młotkiem na pył i odeśle go do telefonicznego piekła żeby za te katarowe męki cierpiał tam na wieki.

Muniowi katar wisi do pasa. Radosne gluty wyskakują raz po raz, a gdy je człowiek chce wyssać opór stawiają zaciekle. 

Kicha. Kaszle. Marudzi. Nie śpi. Nie je. Beczy i humor ma fenomenalnie chujowy. 

Nic mu nie pasuje, wszystko jest nie takie jakie być powinno i generalnie sam nie wie czego chce. Jeszcze trochę i oszaleje. Jest to nasze pierwsze w życiu starcie z tym nosowym potworem i nie ukrywam, że jesteśmy na straconej pozycji. Katarzenie trwa już ósmy dzień, czyli o osiem dni za długo. Zasada tygodnia i siedmiu dni w naszym wypadku nie działa. Jedyne co mi pozostaje to uzbroić się w cierpliwość. Jak tak dalej pójdzie będę chyba musiała zezwolić Muni w ramach nagrody za dzielne znoszenie gmerania w nosie wysysać katar również Bruciowi. Nie wiem jeszcze co na to Brut, albo zejdzie na zawał albo wyjdzie po fajki i już nigdy więcej nie wróci.

Gdybym wiedziała, że katar u małego bąbla urasta do rangi trzeciej wojny światowej w dupie bym miała towarzyskie herbatki na tarasie. Pomiędzy jednym a drugim psik psik i sssssszszszssss odkurzaczem poważnie rozważam spędzenie zimy w a towarzyskiej i aspołecznej ale wolnej od kataru samotności. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Nosokomefobia czyli jak strach przed szpitalem może namieszać w głowie

Wiem dokładnie kiedy zaczęłam się bać szpitala. Wiem też, dlaczego tak bardzo mnie on przeraża.  Wiem też, po ostatnim pobycie, dlaczego powinnam posiadać więcej niż jedno dziecko.  Nie chodzi o to, że wolę latać do Tokio, czy budować dom oraz karierę. Mam dużo poważniejsze powody, które blokują mnie w tym temacie. Jednak muszę się nad tym zastanowić.  Muszę, żeby Munia nigdy nie został sam. Od początku 2011 roku do teraz byłam w szpitalu dziewięć razy. Wychodzi mi pobyt średnio raz na pół roku. Przeszłam w tym czasie cztery zabiegi operacyjne oraz świńską grypę i różne inne wymagające hospitalizacji przygody. Okazem zdrowia nie jestem, szczęście mi też nie dopisuje, a mój paranoiczny strach przed miejscem, w którym się cierpi i umiera sprawy mi nigdy nie ułatwia. Jednak pomimo strachu ciągle muszę wracać do tego upiornego miejsca. Wyjścia nie mam. Siła wyższa, shit happens, nic nie poradzisz człowieku. Szpital to miejsce specyficzne. Niby zakład otwarty, a jak w więzi

Urlop z dzieckiem

Muniek w sierpniu skończy dwa latka. Nie wiem jak to się stało, że z małego, giętkiego owsika wyrósł nam już na niezłego chuligana. Uparty jak osioł, dzielny jak lew. Walczy o wszystko do ostatniej krztyny cierpliwości matki swojej i generalnie lekko z nim nie ma. I takie to oto dzikie, ledwo gadające, wszystko chcące natychmiast stworzenie pojechało z nami nad morze. Urlop Muńkowi udał się świetnie, nam przydałby się jeszcze jeden. Nie był to pierwszy wyjazd z dzieckiem i nie było aż tak ciężko, ale urlopem wypoczynkowym nie można tego nazwać.  Mamo tiu Mamoooo !!! Ledwo człowiek gdzieś dojdzie, gdzieś siądzie, jeszcze dobrze nie dychnie, a tu tyle atrakcji dookoła. I już posiedziane, mamo tiu, mamo to, mamo choć, mama zobać, mamoo tam. I mamo idzie tiu i tam, i patsi tiu i tam i lata z tymi tobołami tiu i tam, a za mamą i tobołami lata tata z jeszcze większą ilością tobołów.  Toboły, wszędzie toboły. Nie wiem jak u was, ale u nas toboły to cała masa toreb, torebe

Wielkanoc jak ja nienawidzę tych świąt

Nienawidzę wszystkiego jajek, żurków, kiełbas, szynek, majonezu, sałatki warzywnej, kurczaczków, pisanek, bazi, sypiącej się suszem palmy, głupoty lanego poniedziałku i wszechogarniającej ekscytacji. Nie piorę, nie gotuję, nie myję okien, nie trzepie dywanów, nie sprzątam strychów i piwnic. Nie robię z domu jajecznej choinki i nie martwię się tym, że się przejem, albowiem ciężko przez trzy dni żyć jedynie o mazurku, którym na dodatek trzeba się podzielić. Nigdy tych świąt nie lubiłam, a od 2011 nienawidzę ich z całego serca, Okres pomiędzy 4 marca a 11 kwietnia mam całkowicie wycięty z życiorysu i radosne uniesienia w tym terminie są mi tak potrzebne jak głuchemu flet. Dla mnie ten czas to czas wielkiego smutku, czekania na śmierć i tysiąca niewysłuchanych modlitw. Czas, który dla kogoś zakończył się zmartwychwstaniem i radością, a dla mnie końcem świata i bezmiarem smutku.  O ile na punkcie Bożego Narodzenia i całego komercyjnego gówna z nim związanego mam totalnego hopla, o