Przejdź do głównej zawartości

Butelkowa mama

Cycki, cycki, cycki. Jeszcze człowiek dobrze nie urodzi, a tu nie ma ważniejszego tematu. Jak będzie pani karmić piersią to ... Bo będzie pani karmić to ... Podczas karmienia to ... No generalnie wszystko spoko, ale czemu wszyscy od razu założyli, że ja będę karmić? Jedyny pytanio wyrzut jaki się pojawił brzmiał: Ale będzie pani karmić? Nie czy chce pani, może, zamierza tylko od razu pioruny w oczach i naklejka na czole "wyrodna matka".

O tym, że nie będę karmić piersią wiedziałam od zawsze. Po prostu, chyba wyssałam to z mlekiem matki. Żartuję. Mama moja nie karmiła, babcia karmiła bo musiała, ale tylko tyle i musiała (wtedy na wsi nie było innej opcji), ale jak sam mówi, gdyby miała wybór to nigdy w życiu. Takie to z nas potwory, egoistki, świadomie pozbawiające potomstwo lepszego startu w życie. Mordujące odporność, hamujące rozwój samolubne france nie mające pojęcia o macierzyństwie. 

No tak, przecież macierzyństwo to bawarka, herbatka na laktację i latanie z gołym cycem po każdym kącie w mieście i domu. Oczywiście koloryzuję i przesadzam. Jednak tak sam jak ja nie chcę być krytykowana, za moje wybory tak sama nie zamierzam jeździć po tych wybierających karmienie. Super, fajnie, ale wy chcecie, a ja nie. I o tym moim niechceniu i jak bardzo dostała za to w dupę będzie ten post. 

O ile u kilku matek mogę zyskać jako takie zrozumienie, o tyle przez personel szpitala i panią Magdę od laktacji uznana zostałam za ofiarę depresji poporodowej w zaawansowanym stadium schizofrenii. Ich niby ciche szepty za moimi plecami w zasadzie dały mi do myślenia, czy aby one czasem nie mają racji. Jednak swoje wiedziałam. Nasłuchałam się jeszcze w ciąży wszystkich za, mimo to nadal byłam przeciw. Naopowiadali mi, że jak tylko urodzę zmienię zdanie. Nie zmieniłam. Wymęczona przez otoczenie i nie mająca już siły walczyć z tym chorym, obezwładniającym systemem laktacyjnym nawet postanowiłam spróbować. W zasadzie pomysł wydawał się słuszny. Pomyślałam, że być może mam jedyną w swoim życiu okazję, bo nie wiem czy będę mieć jeszcze dzieci, więc może warto zobaczyć jakie to uczucie. Niestety nie było warto. Było to przeżycie traumatyczne. Płakałam, hmm no dobra bądźmy szczerzy, darłam się, głośniej niż wygłodniały Munio. 

Personel nie należał ani do gatunku miły, ani uczynny, Mieścił się gdzieś w przedziale mam cię w dupie, a co mnie to obchodzi. Dzięki czemu o leki na zahamowanie laktacji nie mogłam się doprosić, nie mówiąc już o mleku dla dziecka. Założenie na oddziale było jedno. Masz karmić i koniec. Bez dyskusji. W drugiej dobie Munio już nawet nie płakał z głodu. Płakałam za to ja z bezsilności i bólu. W końcu zebrałam się w sobie i wywalczyłam butelkę mleka dla dziecka. Na szczęście nie musiałam go kraść. Bo i o takich przypadkach słyszałam. Mamy butelkowe nie mają lekko. Żeby dziecko twoje nie umarło w szpitalu z głodu mąż bajeruje pielęgniareczkę na nocnym dyżurze, a ty na czworakach wynosisz butelki z mlekiem w majtkach. Ostatecznie nie musiała tego robić, bo kolejną butelkę też Munio dostał, a rodzic tata załatwił od mojego lekarza odpowiednie leki. Przy czym w zasadzie już się pakowaliśmy z tej gównianej instytucji zwanej szpital. Może to i lepiej bo jeszcze dzień i chyba byśmy tam z Muniem zostali na zawsze, ale w kostnicy. 

Przygoda moja z karmieniem piersią skończyła się zapaleniem, umieraniem z bólu, okładami z kapusty, antybiotykami jak dla konia i modleniem się żarliwym o to aby nie mieć cycków. Co poszło nie tak, Wszystko. Nie mogę pojąć dlaczego traktowano mnie i moje dziecko jak podgatunek. Nie rozumiem, dlaczego zamiast pomocy i wsparcia w zakresie karmienia butelką otrzymałam zapalenie piersi i spuchnięty z głodu dziecięcy brzuszek. Nikt nie chciał mi pomóc, tylko ciągle przychodziły inne panie i opowiadały mi o niemal nadprzyrodzonym fenomenie karmienia piersią. Ja prosiłam o butelkę, a one z uporem maniaka kazały mi przystawiać dziecko. Ja płakałam z bólu, mając blisko 40 stopni gorączki, one z uporem maniaka nadal kazały mi przystawiać dziecko. Munio z głodu już nawet nie płakał, zgłaszałam, mówiłam, a one z uporem maniaka nadal kazały mi przystawiać dziecko. Prosiłam, tłumaczyłam, wszystko na nic, jak grochem o ścianę. Może to była zła metoda, nie robiłam awantury na każdym kroku, nie straszyłam sądem, nie wyzywałam tylko starałam się być grzeczna, uprzejma i pokornie chciałam dojść do siebie po cesarce. Prawda niestety jest taka, że trzeba było tam drzeć się na te wredne baby ile wlezie. I tak już na dzień dobry uznały mnie szurnięta więc może trzeba było już pojechać tam po bandzie. Bluzgać, histeryzować, rzucać się po podłodze. albo przykuć do nogi od biurka.

Teraz to jestem taka mądra i hop do przodu. Tam jednak, wtedy, w tym łóżku, którego mi nie chciały uczynne panie "a co to mnie obchodzi" przestawić z zajebistego przeciągu do kąta. Na którym własną dupą zasłaniałam od tego przeciągu to moje, jednodniowe maleństwo, żeby go nie przewiało. Gdzie krew lała mi się powolnym strumieniem po nogach, po gumowanym podkładzie i sennie ściekała na podłogę nie budząc absolutnie niczyjego zainteresowania. To wtedy tam myślałam, że nie dam rady, że nie mam po prostu siły. Niech się dzieje co chce. Niech Munio płacze, albo nie płacze, niech ta krew mi się leje, niech mi się nawet cała wyleje. Jedyne czego chciałam to na chwilę zasnąć, odpocząć, a nie latać z dzieckiem pod pachą i krwią w klapkach po dyżurkach żebrząc o mleko dla dziecka i świeże prześcieradło dla mnie. 

Wszystko to stało się w bardzo dobrym szpitalu. W dużym mieście. I na szczęście skończyło się happy endem. Wróciliśmy do domu. Do miejsca bezpiecznego, pełnego życzliwych ludzi spieszących ci z pomocą. Przetrwaliśmy z Muniem najbardziej hardcorowe 72 godziny i mogliśmy w końcu odpocząć. Munio mógł jeść ile chciał, a ja dostałam prochy, czystą pościel i pierwszą przespaną noc. A o karmieniu butelką musiałam dowiedzieć się wszystkiego sama metodą prób i błędów. Bo z Panią od laktacji możesz się spotkać wszędzie, Możesz nawet się z nią umówić o dowolnej porze dnia i nocy, gdzie tylko chcesz. Przyjedzie, pokaże, pogłaszcze, w dupkę pocałuje, a po panią od butelki możesz się wybrać do Nibylandii, albo co najwyżej do internetu, bo nikt ci nie pomoże. 


Komentarze

  1. Oj kochana mogłabym łapkę podać. Dwa razy przez to przechodziłam i też patrzyli na mnie jak na wariatkę. Za drugim razem byłam już cwańsza, ale co się nasłuchałam to moje. I bardzo podoba mi się zakończenie twojego postu bo rzeczywiście, jak karmisz piersią to z każdej strony masz pomoc, a jak decydujesz o podaniu butli to musisz eksperymentować na żywym organizmie.

    OdpowiedzUsuń
  2. A może jakiś test butelek https://www.lansinoh.pl/ Nie spodziewałam się, że wybór butelki może być tak sporym dylematem i że jest aż tyle różnych wyborów. Bardzo ciężko domyślić się, co będzie odpowiadać maluchowi, więc chyba trzeba testować.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ostatnio widziałam taki test butelek, dzięki czemu dużo łatwiej było wybrać, polecam sobie taki znaleźć i poczytać ;) A co do mleczka to jakie dzieciom podajecie? Ja myślę, aby to dawać córeczce https://humana-baby.pl/kategoria/mleka-modyfikowane/ bo u mojej siostrzenicy bardzo dobrze się sprawdza

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Nosokomefobia czyli jak strach przed szpitalem może namieszać w głowie

Wiem dokładnie kiedy zaczęłam się bać szpitala. Wiem też, dlaczego tak bardzo mnie on przeraża.  Wiem też, po ostatnim pobycie, dlaczego powinnam posiadać więcej niż jedno dziecko.  Nie chodzi o to, że wolę latać do Tokio, czy budować dom oraz karierę. Mam dużo poważniejsze powody, które blokują mnie w tym temacie. Jednak muszę się nad tym zastanowić.  Muszę, żeby Munia nigdy nie został sam. Od początku 2011 roku do teraz byłam w szpitalu dziewięć razy. Wychodzi mi pobyt średnio raz na pół roku. Przeszłam w tym czasie cztery zabiegi operacyjne oraz świńską grypę i różne inne wymagające hospitalizacji przygody. Okazem zdrowia nie jestem, szczęście mi też nie dopisuje, a mój paranoiczny strach przed miejscem, w którym się cierpi i umiera sprawy mi nigdy nie ułatwia. Jednak pomimo strachu ciągle muszę wracać do tego upiornego miejsca. Wyjścia nie mam. Siła wyższa, shit happens, nic nie poradzisz człowieku. Szpital to miejsce specyficzne. Niby zakład otwarty, a jak w więzi

Kim jestem i co ja tam wiem

W zasadzie to nikim i każdym i wiem, że nic nie wiem, ale zazwyczaj wiem lepiej. Jestem jedynaczką i wychowuje jedynaka i to na domiar złego od niedawna. Matka ze mnie dziwna bo jestem rozkapryszona, histeryczna i zawsze muszę dostać to co chcę. Czasami zastanawiam się kto u nas w domu jest tak naprawdę dzieckiem, bo nie zawsze wychodzi mi że Munia. Nie najlepiej gotuję, a pieczenie traktuję jak sztukę magii tajemnej, szczypta tego, tamtego, a efektu nigdy nie przewidzisz. Chociaż w nic nie wierzę mam ślub kościelny (jeszcze kiedyś tam w coś wierzyłam) i do tego o zgrozo! szczepię własne dziecko. Niby jestem tolerancyjna, ale zaczynając zdanie od nienawidzę dwukropek lista będzie bardzo długa. Zapominam jeść i zapominam, że inni nie zapominają (zwłaszcza pan pies) i mają mi za złe, że znowu nic na trzy dni. Zapominam też pić wodę, ale zainstalowałam sobie odpowiednią aplikacje i teraz co godzinę sztuczna inteligencja przypomina mi cichą wibracją, że czas wychylić szklaneczkę. Jest

Wielkanoc jak ja nienawidzę tych świąt

Nienawidzę wszystkiego jajek, żurków, kiełbas, szynek, majonezu, sałatki warzywnej, kurczaczków, pisanek, bazi, sypiącej się suszem palmy, głupoty lanego poniedziałku i wszechogarniającej ekscytacji. Nie piorę, nie gotuję, nie myję okien, nie trzepie dywanów, nie sprzątam strychów i piwnic. Nie robię z domu jajecznej choinki i nie martwię się tym, że się przejem, albowiem ciężko przez trzy dni żyć jedynie o mazurku, którym na dodatek trzeba się podzielić. Nigdy tych świąt nie lubiłam, a od 2011 nienawidzę ich z całego serca, Okres pomiędzy 4 marca a 11 kwietnia mam całkowicie wycięty z życiorysu i radosne uniesienia w tym terminie są mi tak potrzebne jak głuchemu flet. Dla mnie ten czas to czas wielkiego smutku, czekania na śmierć i tysiąca niewysłuchanych modlitw. Czas, który dla kogoś zakończył się zmartwychwstaniem i radością, a dla mnie końcem świata i bezmiarem smutku.  O ile na punkcie Bożego Narodzenia i całego komercyjnego gówna z nim związanego mam totalnego hopla, o