Przejdź do głównej zawartości

Sezon na "nie wiem jak się ubrać" uważam, za rozpoczęty

Muniek chodzi do przedszkola. Uznał że jest już mega duży, w końcu ma już trzy lata, a to poważny wiek, i że da radę. Dramatu nie ma, są za to wyrzuty w stylu:
"no ile można w tej pracy siedzieć",
"umarłem sześć razy, mama sześć razy z nudów, a sześć to jest bardzo dużo, wiesz mama",
"jak jeszcze raz będziesz tak późno to się rozpłaczę i się zapłaczę, dokładnie tak wiesz"
"jezzzuuu to już chyba przesada"
"no dłużej to już cię nie mogło być" (?)

Zaznaczam, że nie odbieram go po 21 tylko o 13:45.

Nie powiem, że nie bałam się tego jak on to zniesie. W końcu to już nie jest ciepły, przytulny, prywatny żłobeczek, tylko przedszkolna szkoła przetrwania. Do tego, gdzieś tak w połowie sierpnia, kiedy ja pijąc leniwie kawę na hamaku, planowałam jeszcze gdzieś wyskoczyć na koniec wakacji, wszystkie matki w internetach dostały już przedszkolnoszkolnowrześniowego pierdolca.

Zasypało mnie postami o wyprawkach, plecakach, papciach, książkach, biurkach oraz o tym co koniecznie trzeba kupić i to teraz, zaraz, natychmiast! Najdziwniejszy był jednak wpis o tym, że trzeba sobie przećwiczyć wrześniowy poranek. Otóż, to nic, że są jeszcze wakacje, dzieciakom i rodzinie należy zafundować taki testowy pierwszy września.

Nastawiacie budzik na szóstą rano i lecicie z koksem. Kawa, śniadanie, mycie zębów, pakowanie plecaków, toreb, torebek, ubieranie, rozbieranie, bieganie, wsiadanie do auta, dobrze jest się jeszcze parę razy wrócić, tak jakby się czegoś zapomniało. Po czym alarm się odwołuje, wysiada się z auta, odstawia torby, torebki i nie wiem co, ale chyba idzie się spać dalej, bo jest sobota, w wakacje i wszyscy normalni o 8 rano jeszcze śpią!

Gdyby plan miał gdzieś jakieś niedociągnięcia, należy go ćwiczyć kilka razy, aż do uzyskania satysfakcjonujących efektów. Jakich? Tego nie wiem. Wiem natomiast, że najważniejsze w tym poście było aby zakupić sobie ekspres do kawy. Bez ekspresu, żaden pierwszy września, ani w sierpniu ani tym bardziej we wrześniu się wam  nie uda.

Jednak ja byłam tak zaaferowana wylotem na urlop, że w ogolę się nie przejęłam naszym kompletnym nieprzygotowaniem. Szczerze mówiąc w dupie miałam wyprawki, plecaki, ekspresy i pierwszego września. Poczytałam. Uśmiałam się. Nic nie kupiłam. Nic nie ćwiczyłam. Wygrzałam tyłek na wczasach i wróciłam 5 września totalnie zlewając 1 września i jakoś daliśmy radę.

O ile na zderzenie z przedszkolem jako tako się nastawiłam, to na zderzenie z jesienią ani trochę. No oszaleć można. Rano 6 stopni, w południe 26. Muniek ma już drugi tydzień katar, bo matka polka nie wie jak ogarnąć tą popieprzoną pogodę. Ubieram go na cebulkę. Pakuje do przedszkola trzy kurtki i bezrękawnik. Muńkowi już szafki brakuje, bo ma do tego trzy pary butów i kalosze. Jeszcze trochę, a będę zabierać walizkę na kółkach bo rąk mi zaczyna brakować. Efekt i tak jest komiczny, bo albo Pani z przedszkola się nie chce, albo te dzieci same ubierają co chcą, albo inne mamy też nie ogarniają, bo jedno ma puchówkę, a drugie gołe ręce i sandały.

I na nic tu poradniki o wyprawkach, ekspresach i robieniu z siebie kretyna w sobotę rano, jak i tak nikt kurwa nie wie jak się ubrać.

Nawet rodzic tata.
Myję rano zęby. Szurszurszur. Rodzic tata zbiera się na spacer z psem. Wchodzi do łazienki i mówi:
Pada.
Na to ja, szurszurszu, to ubierz sobie tą pelerynę przeciwdeszczową. Szurszurszur
Na co on, że nie bo mu zmoknie.
Brak szurszuszur.
No to psa może też lepiej nie bierz, bo też ci zmoknie.
Szurszurszur.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Nosokomefobia czyli jak strach przed szpitalem może namieszać w głowie

Wiem dokładnie kiedy zaczęłam się bać szpitala. Wiem też, dlaczego tak bardzo mnie on przeraża.  Wiem też, po ostatnim pobycie, dlaczego powinnam posiadać więcej niż jedno dziecko.  Nie chodzi o to, że wolę latać do Tokio, czy budować dom oraz karierę. Mam dużo poważniejsze powody, które blokują mnie w tym temacie. Jednak muszę się nad tym zastanowić.  Muszę, żeby Munia nigdy nie został sam. Od początku 2011 roku do teraz byłam w szpitalu dziewięć razy. Wychodzi mi pobyt średnio raz na pół roku. Przeszłam w tym czasie cztery zabiegi operacyjne oraz świńską grypę i różne inne wymagające hospitalizacji przygody. Okazem zdrowia nie jestem, szczęście mi też nie dopisuje, a mój paranoiczny strach przed miejscem, w którym się cierpi i umiera sprawy mi nigdy nie ułatwia. Jednak pomimo strachu ciągle muszę wracać do tego upiornego miejsca. Wyjścia nie mam. Siła wyższa, shit happens, nic nie poradzisz człowieku. Szpital to miejsce specyficzne. Niby zakład otwarty, a jak w więzi

Wielkanoc jak ja nienawidzę tych świąt

Nienawidzę wszystkiego jajek, żurków, kiełbas, szynek, majonezu, sałatki warzywnej, kurczaczków, pisanek, bazi, sypiącej się suszem palmy, głupoty lanego poniedziałku i wszechogarniającej ekscytacji. Nie piorę, nie gotuję, nie myję okien, nie trzepie dywanów, nie sprzątam strychów i piwnic. Nie robię z domu jajecznej choinki i nie martwię się tym, że się przejem, albowiem ciężko przez trzy dni żyć jedynie o mazurku, którym na dodatek trzeba się podzielić. Nigdy tych świąt nie lubiłam, a od 2011 nienawidzę ich z całego serca, Okres pomiędzy 4 marca a 11 kwietnia mam całkowicie wycięty z życiorysu i radosne uniesienia w tym terminie są mi tak potrzebne jak głuchemu flet. Dla mnie ten czas to czas wielkiego smutku, czekania na śmierć i tysiąca niewysłuchanych modlitw. Czas, który dla kogoś zakończył się zmartwychwstaniem i radością, a dla mnie końcem świata i bezmiarem smutku.  O ile na punkcie Bożego Narodzenia i całego komercyjnego gówna z nim związanego mam totalnego hopla, o