Podejmując decyzję o dziecku, albo nie myślimy wcale, albo myślimy o wszystkim. Szkoda tylko, że nie o tym o czym powinniśmy. Targają nami rozbieżne emocje. Z jednej strony chcemy, z drugiej się boimy. Kalkulujemy czy pensja minus rata kredytu odjąć opłaty plus metraż starczy na pieluchy. Rozważamy czarne scenariusze, co by było gdyby nie starczyło i co zrobimy jak jednak starczy.
Oczywiście kalkulacje finansowe mają sens. Ale bądźmy szczerzy, kto tak na poważnie robił dziecko z kalkulatorem w ręku? Sama stoję w obliczu decyzji o posiadaniu kolejnego dziecka. O ile za pierwszym razem łatwo nie było, o tyle teraz jest jeszcze trudniej.
Po pierwsze chcąc mieć dziecko nie ważne czy pierwsze, drugie, trzecie, trzeba mieć do tego zdrowie i całą tonę cierpliwości. Jestem pokoleniem płynu Lugola. Nie mam ani zdrowia ani cierpliwości.
Przez ostatnie pięć lat byłam częściej w szpitalu niż w pracy. Miałam nawet świńską grypę. Nie żebym się chwaliła, ale w kwestii zdrowotnego niefarta zastanówcie się, ile znacie osób, które zachorowały na to gówno. Mam słabe zdrowie i nie tylko ja. Wszyscy my, dzieci Czarnobyla, mamy kłopoty, zwłaszcza jeżeli chodzi o prokreację. Nie wiem czy to ten pył, czy ten płyn no jakoś średnio nam idzie. Osobiście uważam, że obecnie nie mamy dzieci nie dlatego, że nas nie stać, tylko dlatego, że nie możemy. Robimy, staramy się, chorujemy, ronimy i tak w kółko, bez efektu. Za to z coraz bardziej styraną psychą i rozkrwawionym sercem. Uważam również, że zamiast pompować kasę w program 500+ powinni nam refundować in vitro, a nie wmawiać, że to grzech. Jeszcze kilka lat i może się okazać, że jedyna możliwość przyrostu naturalnego będzie leżeć w sztucznym zapłodnieniu. Czy nie lepiej od razu wpompować kasę w program mający przyszłość?
Tak więc nie wiem czy będę mieć jeszcze dzieci. I nie dlatego, że nie mam pieniędzy. Pieniądze z jakiegoś programu rządowego są tutaj najmniej istotnym czynnikiem. Znam wielu, którzy żyją niemal na skraju ubóstwa, a mają dzieci, są chciane kochane i pojawiają się z miłości i potrzeby serca, a nie jako kalkulacja finansowa. Znam też takich, którzy mają zbyt dużo kasy, aby dać dziecku samych siebie. Bo dziecko to inwestycja, której wystarczy wyższe kieszonkowe i nowa niania. Znam też wielu, którzy tylko i wyłącznie z przyczyn zdrowotnych, a nie finansowych dzieci nie mogą mieć i mogą jedynie o nich marzyć. I znam też takich świrów jak ja. Co chcieliby ale się boją. Bo ciąża to nie jest stan błogosławiony, a dzieci owszem są darem, tylko ciężkim do wytworzenia, a później do ogarnięcia.
Komentarze
Prześlij komentarz